Zbiór reportaży z Pomorza z przełomu lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych? Właśnie na taką książkę czekałem. Jako chłopak z okolic Kołobrzegu (podstawówka przy koszarach nad morzem, matura 2000, trasy rowerowe szlakiem popegeerowskich wiosek) po prostu nie mogłem się na nią nie cieszyć. Tu mówi Polska Cezarego Łazarewicza to reportaże o moich okolicach, ale też o niezliczonych zabitych dechami dziurach, które definiują tożsamość ludzi z Ziem Odzyskanych.
A chyba najbardziej wyróżnia ich poczucie tymczasowości. Taka specyficzna nieumiejętność przywiązania się do miejsca i zadbania o to, co się posiada. Znam to z własnego podwórka i z historii moich bliskich, znajomych, sąsiadów. Kołobrzeg to i tak wyższy level, bo tu turyści zostawiają pieniądze. Dużo gorzej jest w wioskach i małych miasteczkach na Pojezierzu Drawskim, między Ustką i Sławnem, pod Szczecinem i w innych zakątkach tego zaniedbywanego przez całe dziesięciolecia regionu.
Lepper był spod Darłowa
To wciąż jest bardzo widoczne. Zwłaszcza, gdy się jedzie samochodem nad morze (robię to często, jeżdżę z Poznania do rodziców, zawsze przez Wałcz) i z powrotem. W zachodniopomorskim nic się nie opłaca, chałupy zaniedbane, szopki się rozsypują. Dopiero za Trzcianką zaczynają się jakieś inwestycje, lepsze maszyny rolnicze na podwórkach, za to znika z nich złom. Jagody i kurki kupujemy trochę wcześniej, przy poligonie za Czaplinkiem. To niby jeszcze zachodniopomorskie, ale jakoś niektórym ludziom opłaca się wstać o świcie i zbierać grzyby na poligonie. W północnej części województwa mówią, że nie warto. Nic dziwnego, że to właśnie tu zaczęła się Samoobrona. Zresztą, Lepper był spod Darłowa.
I właśnie o tym są reportaże Łazarewicza zebrane w książce Tu mówi Polska. O Lepperze, podpalaczach, szwedzkich turystach, Niemcach przyjeżdżających oglądać rodzinne strony, poradzieckim poligonie wynajętym przez NATO (któremu nie udało się rozkręcić gospodarki), emerytowanych klawiszach z obozu dla internowanych w stanie wojennym… Ale przede wszystkim o tym, że nic się nie opłaca, że rozkradli, że Niemiec przyjdzie i zabierze. Wierzę Łazarewiczowi na słowo, bo nasłuchałem się tego od dziecka. Taka specyfika regionu. A może narodu? Mam nadzieję, że nie.
Bez komentarza?
Siła tych reportaży tkwi w autentyczności. To są wiarygodne obrazki z Pomorza, drukowane wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i w „Polityce”, a teraz zebrane w jednym tomie. Szkoda tylko, że zostały one przedrukowane bez żadnego komentarza. Łazarewicz wymyślił sobie formułę otwartą, zatem jego teksty są pozbawione puenty. W formacie gazetowym to się pewnie sprawdzało, ale wydanie książkowe aż się prosi o jakąś próbę podsumowania, albo przynajmniej wyjaśnienia, jak zakończyły się opisywane historie. Nie dowiadujemy się, jakie były dalsze losy podpalaczy ze Starego Chwalimia albo księdza-pedofila ze Starogardu Gdańskiego. Trochę szkoda.
Natomiast zapowiedziany we wstępie klucz, według którego miał być selekcjonowany materiał (reportaże z poniemieckich ziem), gubi mniej więcej po 1/4 książki. W środku jest groch z kapustą, a niektóre historie po prostu mogły wydarzyć się gdziekolwiek w Polsce. Zwłaszcza te związane z rozczarowaniem pokolenia Solidarności po przemianach ustrojowych. Tu kryterium geograficzne trochę zawodzi.
Ale to i tak bardzo ciekawy zbiór. I jak to zwykle bywa z tekstami o współczesnej Polsce – konkluzje są raczej gorzkie. Zresztą, przeczytajcie sami.
3,5/5