Zaczęło się tak, że poszedłem na spotkanie z Kubą Wojtaszczykiem w Bookowskich na Zamku. Spotkanie jak spotkanie – księgarnia pierwsza klasa, autor miły i w ładnej koszuli, a potem na piwo, bo ładna pogoda. Ale na koniec trzeba było wywiązać się z obietnicy i książkę przeczytać. W środku makabra – koniec II wojny światowej, ocaleńcy mszczący się za swoje i cudze krzywdy, naziści w przebraniach, sowieccy żołnierze gwałcący każdą kobietę napotkaną na ziemiach odzyskiwanych, brutalne samosądy na Niemcach. Masz ci los, jak już od święta wyjdę na spotkanie z pisarzem, to zawsze trafiam na jakieś traumy.
Zapytacie pewnie, jak to się czyta. Wspaniale! Kuba Wojaszczyk to pisarz znakomity. Opowiada te swoje koszmary z polotem, dawkuje suspens, czaruje nawiązaniami do popkultury, więc jakoś mu uchodzi płazem niezdrowa fascynacja przemocą. A zresztą, czy to moja sprawa oceniać, gdzie jest granica pomiędzy zdrowymi i niezdrowymi zainteresowaniami? Że niby horrorowate kołysanki Nicka Cave’a albo Toma Waitsa są ok, a Łaskawe, Bękarty wojny i Dlaczego nikt nie wspomina psów z Titanica już nie?
Bezczelnie o wojnie
Pewnie problem leży w tematyce, którą podejmuje Wojtaszczyk. Koniec II wojny światowej to temat trudny, z którym nie potrafimy się ułożyć (bo co to było za wyzwolenie?) i o którym nie potrafimy rozmawiać spokojnie (bo żołnierze wyklęci, bo Holocaust, bo wywózki, bo komunizm itp.). A tu młody pisarz popełnia powieść w bezczelnie tarantinowskim stylu, w której znajdziecie wszystko, co kontrowersyjne w wersji dla hardkorów. I jeszcze w dodatku ładnie mu to wychodzi.
Dlaczego nikt nie wspomina psów z Titanica to historia o makabrycznej trupie cyrkowej, w skład której wchodzą m.in. klaun-niemowa (ukrywający się nazista, chętnie mordujący Żydów mimo tego, że wojna się już skończyła) oraz kobieta-guma odgrywająca scenę ucieczki z obozu koncentracyjnego poprzez plątaninę drutów pod napięciem. Dołącza do niej zgwałcona i oślepiona przez wyzwolicieli Fela, która niczym Kasandra przepowiada dalsze losy zgłaszających się do niej na tarota wyzwoleńców.
Atmosfera jest gęsta jak u Topora, groteskowe przerysowanie przypomina trochę Gabinet doktora Caligari, a przegięta przemoc i tematyka (m.in. brutalny odwet na nazistach) ma swoje źródło w Bękartach wojny Quentina Tarantino. Czego autor nie ukrywa, a nawet raz ładnie kłania się reżyserowi, niemal dosłownie cytując scenę z wycinaniem swastyki na czole ofiary. Dodajcie sobie do tego cytaty z Titanica i już wiecie, czy to dla Was odpowiednia lektura. Ja lubię.
No-one saw the Carny go
Ale wracając do spotkania na Zamku – poruszony został na nim temat empatii. Czy Fela i reszta dziwacznego towarzystwa z książki Kuby Wojtaszczyka to postaci, które mają zdolność poruszania emocji?
Mam wrażenie, że teksty kultury tak silnie groteskowe zawsze znajdują się gdzieś obok. Emocjonalne, sentymentalne odczytanie ma się nijak do ich sensu, który tworzy się gdzieś na styku literackiej zabawy i estetyki. Kuba mówi, że jego losy bohaterów książek wojennych niespecjalnie wzruszają. Mnie wprost przeciwnie, wstrząsają prawie zawsze, ale w przypadku Psów z Titanica odczuwam totalny brak empatii. Jak zawsze wtedy, gdy twórcy książek i filmów porzucają realizm na rzecz groteskowego koszmaru.
Wyjątkiem była tylko straszna scena, w której soldaty gwałcą Felę. Po niej to już tylko Topor, Kosiński, Tarantino, Nick Cave (piosenka The Carny — też o demonicznym klownie!), Cormac McCarthy (motto jest z Drogi, ale ja częściej myślałem o Krwawym południku), piosenki Toma Waitsa (np. Swordfishtrombones), od czasu do czasu jakiś death metal.
I jeżeli nie szukacie u Wojtaszczyka jakichś prawd ogólnoludzkich albo realiów historycznych, to wszystko gra.
4/5
PS. Wojtaszczyka przeczytałem z albumem Obiekty duetu Leśniewski / Nowacki na ripicie. Bezlitosny ambient noise (gitarowy) znakomicie współgrał z dusznym klimatem książki, a cichutki odlot w Obiekcie #4 to niezłe tło dla cyrkowego wozu przemierzającego miasteczka spustoszone przez Niemców i Sowietów. Polecam, chociaż hałas straszny!



