Znowu literatura amerykańska, znowu wariacja na temat powieści drogi, niewesoła, jak filmy z Sundance. Daniel Magariel w debiutanckiej powieści Nasz chłopak zaskakuje formą — bardzo skondensowaną, minimalistyczną, surową. I dzięki temu wygrywa.
Powieść Magariela od pierwszych stron poraża brutalną szczerością. Styl pisarza opiera się na redukcji środków literackich do minimum, stąd podobieństwo do filmów z Sundance. Do tego dochodzi temat — uzależnienie od ojca, agresywnego typa uzależnionego od cracka, który od czasu do czasu w napadzie szału maltretuje swoich synów. Ta książka chyba była swego rodzaju psychoterapią, bo pisarz w wywiadach wspominał o ojcu-narkomanie. Ponadto Magariel, podobnie jak chłopcy w powieści, dość często się przeprowadzał. Mam głęboką nadzieję, że sceny przemocy z tej książki są jednak fikcją literacką, a jeżeli jest inaczej, to nie wyprowadzajcie mnie z błędu.
Przemoc przyjmuje w powieści rozmaite postaci — ojciec katuje synów zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Przemoc psychiczna objawia się na przykład tak:
Byłeś moją decyzją – zaczął. – Wiesz o tym? Twój brat to wypadek. Nieplanowany, w przeciwieństwie do ciebie. Szczerze mówiąc, nawet go nie chciałem. Powinienem był wiedzieć, co z niego wyrośnie. Ale jak tylko się urodził, wiedziałem, że potrzebujemy drugiego dziecka. – Podniósł na mnie wzrok. – Rozumiesz, do czego zmierzam? Beze mnie byś nie istniał. Ja cię wymyśliłem. Popieprzone, co nie? Na maksa.
Scen pokazujących fizyczne znęcanie się nad dziećmi lepiej nie cytować. Dlatego od razu ostrzegam: to jest książka dla czytelników o mocnych nerwach. Nie wszyscy zniosą tak ogromną kondensację agresji w radykalnie zredukowanej formie (jakieś 160 stron w oryginale, 144 strony w polskim wydaniu). Pewnie stąd moje skojarzenie z niespełna półgodzinnym filmem Męska sprawa, który w równie zwartej konwencji ukazuje przemoc i jej konsekwencje.
A gdy przedrzemy się już przez poziom znaczeń dosłownych, związanych z przemocą, dochodzimy do najważniejszej warstwy powieści — przerażającego obrazu świata bez kobiet. Albo raczej świata, w którym kobiety pełnią rolę całkowicie marginalną. Matka nie jest w stanie pomóc synom, bo jest za słaba. Przygodnie poznane kobiety to przelotne kochanki, które uciekają, gdzie pieprz rośnie (o ile mają w ogóle okazję zorientować się w sytuacji, bo czasami są całkowicie ignorowane). Taki świat jest koszmarem, zrodzonym się w umyśle faceta-tyrana, który w gruncie rzeczy jest po prostu niedojrzałym chłopcem, przedwcześnie przepotwarzonym w ojca. Nie ma dla niego współczucia, nie ma odpuszczenia grzechów. I dobrze, bo nie zasługuje. Czy z jego synami będzie podobnie? Magariel nie daje jednoznacznej odpowiedzi.
W jednej z opinii cytowanych przy promocji książki na stronie autora czytamy, że książka jest i straszna, i zabawna. Ja w niej humoru nie znalazłem. Ale to na pewno wartościowa rzecz, przede wszystkim ze względu na radykalne ograniczenie formy — w czym przypomina Legendę o samobójstwie, z którą wystartowało Wydawnictwo Pauza. Czekam na kolejne teksty wydanie pod tym szyldem. Warto dodać, że obie książki przełożyła Miłka Jankowska, której również kibicuję — dobre książki, dobry przekład, jest nadzieja na kolejne ważne lektury.
4/5
I na koniec fragment Męskiej sprawy, mocna scena, którą kiedyś omawiałem na lekcjach razem z akcją Filmoteki Szkolnej.