Miłość i walka klas, czyli “Ta prawdziwa” Sándora Máraiego

Marai - Ta prawdziwa - recenzja
Klasyczna powieść Máraiego, powstała na chwilę przed Żarem, utrzymana w podobnej poetyce i tonacji — to dobra rekomendacja dla uważnej lektury.

Podob­no Węgrzy cenią Tę praw­dzi­wą nawet wyżej niż Żar. Być może to wyni­ka z tęsk­no­ty za kli­ma­tem mię­dzy­woj­nia, z zady­mio­ną kawiar­nią i ele­ganc­ką cukier­nią. A wła­śnie takie jest tu miej­sce akcji, pod­czas gdy Żar roz­gry­wał się z ciem­nym, ponu­rym domo­stwie. A może dla­te­go, że to opo­wieść o miło­ści, a wszy­scy naj­bar­dziej lubi­my opo­wie­ści o miłości.

Tyle, że praw­dzi­we namięt­no­ści pomię­dzy boha­te­ra­mi Tej praw­dzi­wej roz­gry­wa­ją się na zupeł­nie innych płasz­czy­znach. Cho­dzi głów­nie o pie­nią­dze i o wal­kę klas. Jak się oka­zu­je, mał­żeń­stwo zawar­te mię­dzy ludź­mi w ramach patry­cja­tu (boha­ter i jego pierw­sza żona, nar­ra­tor­ka poło­wy powie­ści) było nud­ne i sza­re, a praw­dzi­wy hero­izm poja­wia się dopie­ro w naj­bar­dziej schył­ko­wym okre­sie jego trwa­nia. Mał­żeń­stwo numer dwa, poprze­dzo­ne wie­lo­ma lata­mi nosze­nia w ser­cach, a raczej głów­nie gło­wach, fun­da­men­tal­nych tajem­nic, oka­zu­je się polem gry dla skom­pli­ko­wa­nych, nie­zu­peł­nie uświa­do­mio­nych racji — od szu­ka­nia praw­dy po zemstę boha­ter­ki za lata biedy.

Wyła­nia się stąd cie­ka­wy i suge­styw­ny obraz świa­ta w dwóch odsło­nach — nie­ko­cha­nej żony i face­ta pozor­nie wyzu­te­go z uczuć, fak­tycz­nie pod­da­wa­ne­go mani­pu­la­cji przez kobie­tę bio­rą­cą kla­so­wy odwet na miesz­czań­stwie, jak nie­gdyś Nana. Tyle, że to też nieprawda.

Na plus trze­ba koniecz­nie poli­czyć wpi­sa­ne w tę powieść prze­świad­cze­nie o nie­wy­tłu­ma­czal­no­ści i nie­obiek­tyw­no­ści świa­ta, któ­ry jest zawsze taki, jakim go widzi kon­kret­ny czło­wiek. Nie ma zro­zu­mie­nia prze­sła­nek, któ­rych się nie wytłu­ma­czy innym. Nie ma jed­nej praw­dy. Nie ma tej praw­dzi­wej. Tyl­ko powieść moder­ni­stycz­na potra­fi­ła tra­fiać bez­błęd­nie w taki obszar i nie popa­dać w banał.

Za to zesta­rza­ła się sama kon­wen­cja opo­wia­da­nia zasto­so­wa­na przez Mára­ie­go. Rze­ko­ma roz­mo­wa w cukier­ni nie jest roz­mo­wą, tyl­ko papie­ro­wym mono­lo­giem, jak­by goto­wym do wygło­sze­nia na sce­nie pod­czas mono­dra­mu. To samo z roz­mo­wą numer dwa. I nie poma­ga­ją wca­le wtrą­ce­nia typu: sta­ry, podaj mi ogień. Tam się nic nie dzie­je, nie ma inte­rak­cji, jest papier, papier, dużo papie­ru. Mono­dram. Dwa monodramy.

Czy mi to prze­szka­dza? Nie, bo lubię sta­ro­świec­ki już, przed­wo­jen­ny moder­nizm. Jeśli Wam też nie — pole­cam serdecznie.

5/6

PS. Tym razem na plej­ce sum­ple­ment do pły­ty Dual Deine Laka­ien. Bo pasu­je kolo­ry­stycz­nie i este­tycz­nie — wszyst­ko tu dzi­siaj dualistyczne.

Miłość i wal­ka klas, czy­li “Ta praw­dzi­wa” Sán­do­ra Máraiego
Facebooktwitterlinkedintumblrmail
Tagged on: