Słynna powieść-sylwa Olgi Tokarczuk jest jak wino. Dobrze czytało mi się ją 20 lat temu, a jeszcze lepiej teraz.
A to dlatego, że powieść Tokarczuk rezonuje w czytelniku. Od jego dojrzałości zależy sposób odczytania tekstu. Kiedyś czytałem Dom dzienny, dom nocny jako książkę raczej kobiecą (bo narratorka zwykle siedzi z sąsiadką Martą i referuje różne jej historie), bliską realizmowi magicznemu w rodzimym wariancie, takiemu jak w filmach Jana Jakuba Kolskiego. Teraz Dom dzienny, dom nocny pokazał mi zupełnie inne oblicze. Wcale nie magiczne, za to przesycone transgresyjnością — płynnym przechodzeniem od tego, co kobiece do tego, co męskie. I w drugą stronę. Jak w opowieści o świętej Kummernis z brodą, snutej przez zakonnika odkrywającego w sobie niepokojącą i niedookreśloną cielesność.
Z pewnością na to odczytanie duży wpływ miały lektury nowszych książek Tokarczuk. Zwłaszcza Biegunów, w których nieustanne przekraczanie granic, tych rzeczywistych i tych wyobrażonych, stało się naczelną zasadą konstrukcyjną powieści. Prof. Przemysław Czapliński opowiadał przy okazji wręczenia Oldze Tokarczuk literackiej Nagrody Nobla o konstelacyjności tej literatury, jej ciągłym stawaniu się i stwarzaniu na nowo w procesie odczytywania przez publiczność czytającą. Właśnie to tak bardzo niepokoi konserwatystów, którzy wybierają świat o stałych, wyznaczonych granicach, a boją się rzeczywistości, w której te granice są rozmyte. Czy to z tego powodu św. Wilgefortis vel Kummernis z Wambierzyc ktoś odłupał brodę?
Bardzo lubię historię o świętej z brodą. I bardzo lubię historię o spisywaniu żywota św. Kummernis. Lubię wszystkie opowieści o życiu na Dolnym Śląsku, o przesuwających się granicach, o poniemieckim (jak zdefiniowała to ostatnio Karolina Kuszyk), o budzeniu się w czyimś łóżku i jedzeniu z cudzego talerzyka, jak w bajce o Złotowłosej (o tym pisał kiedyś Stefan Chwin, którego warto odświeżyć razem z Tokarczuk). Lubię je, bo one bardzo korespondują z doświadczeniami mieszkańców Ziem Odzyskanych, także tych z mojego zachodniopomorskiego:
Niemcy wysypywali się z autokarów, które nieśmiało, żeby nie rzucać się w oczy, przystawały na poboczach dróg. Szli małymi grupkami albo parami, najczęściej parami. On i ona, jakby szukali miejsca na miłość. Robili zdjęcia pustym przestrzeniom, co dziwiło wielu ludzi. Dlaczego nie robią zdjęć nowemu przystankowi, nowemu dachowi kościoła, tylko pustym przestrzeniom zarośniętym trawą.
Siła literatury Tokarczuk tkwi właśnie w wysokiej podatności na rezonans w pamięci czytelnika. Ona wymaga od odbiorcy dopełnienia, dookreślenia, do którego namawiał prof. Czapliński. Nie jest jak powieści Sienkiewicza czarujące czytelnika skończonymi historiami. Jest bliższa Borgesowi, Calvino, Proustowi. Za to ją lubię i dzięki temu będę do niej wracał co jakiś czas, bo czuję, że Dom dzienny, dom nocny odczytany za kolejnych 20 lat znów będzie dla mnie zupełnie inną książką.
5/5
PS. Jakoś na chwilę przed Nowym Rokiem wjechała mi do odtwarzacza nowa płyta słowackiego gitarzysty, Davida Kollara. I tam została. Kollar gra coś pomiędzy jazzem, muzyką filmową i ambientem, a w gronie gości znaleźli się Fennesz, Erik Truffaz, Arve Henriksen i znany z King Crimson Pat Mastelotto. Ten ostatni tym razem nie gra na bębnach, tylko czyta wiersz Pasternaka. Całość jest zainspirowana filmami Tarkowskiego. Sculpting In Time jest znakomite i coś czuję, że przeczytam przy tym jeszcze kilka książek.