Monumentalny reportaż Lawrence’a Wrighta Droga do wyzwolenia. Scjentologia, Hollywood i pułapki wiary to nie tylko wyczerpujące studium najpopularniejszego spośród nowych ruchów religijnych Ameryki, ale też ważny głos w sprawie zniewolenia przez sekty.
Przyznam szczerze, że trochę to trwało, zanim zabrałem się za tę książkę. Przeleżała na moim Kindlu prawie dwa lata. Omijałem ją, bo jest dość pokaźnych rozmiarów, tytuł zapowiadał problematykę, w której nie czuję się zbyt mocno, no i pachniało nudą. Ile można pisać o jednym, mocno szemranym ruchu religijnym, w dodatku firmowanym twarzą Toma Cruise’a z najgorszego okresu kariery, gdy aktor grywał głównie w gniotach (Wojna światów), a swoją energię przeznaczał głównie na przemówienia podczas konwentów scjentologicznych?
Moje obawy w niczym się nie potwierdziły. Książkę czyta się jak mocną, trzymającą w napięciu powieść, a od czasu do czasu na grzbiecie pojawia się zimny pot.
Hard SF na kazalnicy
Bo Tom Cruise i jego PR to w sumie najmniej interesująca część tej historii, chociaż jego rola w kościele scjentologicznym może przypominać narrację rodem z jakiejś powieści Philipa K. Dicka. Najciekawsze są narodziny scjentologii, powołanej do życia przez Rona L. Hubbarda — mitomana, manipulatora, a przy okazji autora licznych powieści i opowiadań SF z gatunku pulp fiction. Widzę w tym niesamowitą ironię losu, że drugi najpopularniejszy aktor Hollywood należący do kościoła scjentologicznego, John Travolta, zagrał w filmie Tarantino ironicznie wykorzystującym właśnie ten najgorszy gatunek kultury pop.
Trzon filozofii scjentologicznej to pulp fiction wymieszane z elementami wielkich starych religii, wierzeń paru sekt wyrosłych na bazie chrześcijaństwa, okultyzmu spod znaku Crowley’a i szczypty geniuszu. Mogłoby to być nawet zabawne, gdyby nie naruszające prawa człowieka reguły i rytuały, obozy dla wiernych z przewinieniami wobec kościoła scjentologicznego (wykorzystujące m.in. niewolniczą pracę i pranie mózgu), a także całkiem realny wpływ religii na amerykańskie prawodawstwo. I klasycznie już homofobia, rasizm, seksizm i cała paleta innych przejawów agresywnej nietolerancji w służbie ruchu religijnego. Przykładem niech będą usiłowania scjentologów dążące do zdelegalizowania psychiatrii, bo to ona rzekomo prowadzi do wojen i ludobójstwa.
Trudne pytania
Tu można zauważyć pewną analogię z innymi sektami, a także z (co często podkreślają scjentolodzy) pewnymi elementami wielkich starych religii, czyli judaizmu, chrześcijaństwa, buddyzmu i islamu — uporczywe trzymanie się absurdalnych lub dyskusyjnych tez doktryny spaja wspólnotę religijną i wyznacza granicę między nią a światem zewnętrznym. Scjentolodzy zdają się mówić: i co z tego, że rozbijamy rodziny, separujemy wiernych od niewiernej części ich rodzin, skoro inne religie robią to samo i nikt nie widzi w tym nic złego? Zwłaszcza, że jest bardzo wiele osób, którym ćwiczenia scjentologiczne bardzo w życiu pomogły?
Lawrence Wright odpowiada tak: Nie ulega wątpliwości, że system wierzeń może przynosić ludziom pozytywne efekty i zmieniać ich życie na lepsze. Wielu byłych i obecnych scjentologów potwierdza wartość szkoleń oferowanych przez Kościół oraz deklaruje, że zgłębianie zagadnień religijnych dużo im dało. Każdy z nich ma prawo wierzyć w to, co uzna za stosowne. Czym innym jest jednak wolność wyboru, a czym innym wykorzystywanie ochrony zapewnionej przez pierwszą poprawkę do amerykańskiej konstytucji do tego, żeby zafałszowywać własną przeszłość, podrabiać dokumenty i tuszować przypadki łamania praw człowieka.
Problem w tym, że nie zawsze łatwo jest wychwycić granicę między tym, co jest tylko wierzeniem i tym, co jest poważnym zagrożeniem dla praw człowieka. I dlatego warto przebrnąć przez Drogę do wyzwolenia, która właśnie pytania o tę granicę stawia. Czy poznamy kiedyś odpowiedź? Gdy w grę wchodzi wyzwolenie i zbawienie, jest to mocno wątpliwe.
4/5
PS. Tym razem na zdjęciu drugi album tria Jachna/Mazurkiewicz/Buhl, który kompletnie nie ma nic wspólnego ze scjentologią ani szemraną filozofią, ale jakoś mi koncepcyjnie pasuje, z tymi kosmicznymi kręgami na okładce i tytułem — God’s Body. A na dniach ma wyjść winyl. Lepiej słuchać jazzu.