Wieś koszmarna, czyli “Dygot” Jakuba Małeckiego

Małecki Dygot | Literatura sautée
Wokół Dygotu i kolejnych książek Jakuba Małeckiego udało się rozkręcić tak dobrą kampanię promocyjną w social mediach i blogosferze, że nie chciało mi się żadnej z nich czytać. A jednak byłoby szkoda, bo Dygot to dobra powieść.

Nie wiem, jak kolej­ne, bo nie wcią­gną­łem się z Małec­kie­go na tyle, żeby od razu się­gać po następ­ną pozy­cję. Ale niech będzie, że Dygot jest w porząd­ku. Opo­wia­da­ne histo­rie wcią­ga­ją, język jest suge­styw­ny, a warsz­tat pisa­rza cał­kiem nie­źle poukła­da­ny. Gdy­by porów­nać tę książ­kę z pol­skim kinem, było­by tak: pro­win­cjo­nal­ny realizm Jaki­mow­skie­go wymie­sza­ny z reali­zmem magicz­nym Jana Jaku­ba Kol­skie­go i tro­chę z kosz­mar­ka­mi Smarzowskiego.

A gdy­by się­gać po naj­bar­dziej praw­do­po­dob­ne inspi­ra­cje w świe­cie lite­ra­tu­ry, padło­by pew­nie na Pra­wiek i inne cza­sy Olgi Tokar­czuk. I tro­chę też jej Dom dzien­ny, dom noc­ny. Mamy tu wieś, magię i maka­brę wymie­sza­ną w mniej wię­cej podob­nych pro­por­cjach. I spo­sób opo­wia­da­nia histo­rii też podob­ny. Nawet sza­leń­stwo boha­te­rów i cią­żą­ce nad nimi klą­twy koja­rzą mi się ze świa­tem według Tokarczuk.

Czy to źle? Nie sądzę. Bar­dzo dobrze, że pro­mu­je się porząd­nie skon­stru­owa­ne powie­ści na przy­zwo­itym pozio­mie, niech pod­no­szą ogól­ny poziom pol­skiej pro­duk­cji lite­rac­kiej. Ale też trze­ba powie­dzieć sobie wprost — Dygot poza intry­gu­ją­cą okład­ką (nawią­zu­ją­cą do kon­wen­cji kolo­ro­wych maga­zy­nów modo­wych) i bar­dzo dobrym mar­ke­tin­giem nie­wie­le nowe­go do pol­skiej lite­ra­tu­ry wno­si. To kolej­na wcią­ga­ją­ca, dobrze napi­sa­na opo­wieść — i tyl­ko tyle. Nie daje odpo­wie­dzi na żad­ne istot­ne pyta­nia, nie daje wia­ry­god­ne­go obra­zu pol­skiej wsi (bo to jakaś wieś wyobra­żo­na, z nało­żo­ny­mi fil­tra­mi reali­zmu magicz­ne­go — zasta­na­wiam się, czy taka wieś w ogó­le kie­dy­kol­wiek ist­nia­ła), pułap­ki histo­rycz­ne spryt­nie omi­ja (kon­cen­tru­jąc się na histo­rii pry­wat­nej), a o kon­dy­cji czło­wie­ka mówi same bana­ły — że jest okrut­ny, inte­re­sow­ny i nie­lo­gicz­ny. Prze­cież wszyst­ko to dobrze wiemy.

Zosta­nie mi po niej wspo­mnie­nie po meta­fo­rycz­nym roz­my­wa­niu się świa­ta w oczach Wik­to­ra, naj­cie­kaw­sze­go boha­te­ra powie­ści. To roz­my­wa­nie jest jakimś prze­ra­ża­ją­cym hor­ror vacui, lękiem przed absur­dem świa­ta, symp­to­mem sza­leń­stwa — i robi wrażenie.

Tyl­ko tyle, albo aż tyle. Resz­ta to histo­rie o miło­ści i śmier­ci, tro­chę teatru okru­cień­stwa i tro­chę este­ty­ki brzy­do­ty. Co kto lubi, wedle upodo­bań. Jak się oka­za­ło, wystar­czy­ło, żeby Dygot odniósł cał­kiem zasłu­żo­ny suk­ces. Wolę Pra­wiek i Histo­rię kina w Popie­la­wach, ale i tak cie­szę się, że Małec­ki mnie pozy­tyw­nie zaskoczył.

3,5/5

Małecki - Dygot

PS. Książ­kę ścią­gną­łem z pół­ki w mojej naj­bliż­szej filii Biblio­te­ki Raczyń­skich, a w środ­ku taka nie­spo­dzian­ka. Małec­ki to musi być miły gość.

PS2. Książ­kę o wsi kosz­mar­nej naj­le­piej czy­tać pomię­dzy jed­nym a dru­gim odsłu­chem pły­ty o wsi kosz­mar­nej, czy­li nowy­mi Ugo­ra­mi. Pomię­dzy, bo jed­no­cze­śnie się nie da. Na Mat­ko ciszy uwiel­biam wszystko.

Wieś kosz­mar­na, czy­li “Dygot” Jaku­ba Małeckiego
Facebooktwitterlinkedintumblrmail