Lektura obowiązkowa, czyli “Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” Swietłany Aleksijewicz

Aleksijewicz - Wojna nie ma w sobie nic z kobiety
Staram się zmniejszyć wielką historię do wymiarów człowieka, żeby coś zrozumieć — to najkrótsza definicja metody Swietłany Aleksijewicz. Jej książka o kobietach walczących na froncie II wojny światowej jest idealną realizacją tych założeń.

Będzie krót­ko. Spi­sy­wa­ne przez 26 lat wspo­mnie­nia boha­te­rek wojen­nych — bo każ­da z jej roz­mów­czyń jest boha­ter­ką, nawet jeśli bez meda­li ani odzna­czeń — powin­ny być lek­tu­rą obo­wiąz­ko­wą w każ­dym kra­ju, pod każ­dą sze­ro­ko­ścią geo­gra­ficz­ną. Woj­na nie ma w sobie nic z kobie­ty poka­zu­je kosz­mar wschod­nie­go fron­tu II woj­ny świa­to­wej w taki spo­sób, że żad­ne­mu czy­tel­ni­ko­wi nie wpad­nie po tej lek­tu­rze do gło­wy, by kupić dziec­ku zabaw­ko­wy karabin.

Marek Edel­man mówił, że nie­na­wiść jest łatwiej­sza od miło­ści, bo nie wyma­ga wysił­ku. Boha­ter­ki książ­ki Alek­si­je­wicz przy­naj­mniej kil­ka razy dają świa­dec­two tego, że cza­sa­mi kosz­mar fron­tu był tak ogrom­ny, że nie star­cza­ło już sił nawet na nie­na­wiść. Opo­wia­da­ją o tym, jak opa­try­wa­ły Niem­ców, bo na fron­cie umie­ra­ją­cy w męczar­niach ludzie byli w grun­cie rze­czy tacy sami. Cza­sa­mi tyl­ko zega­rek albo buty odróż­nia­ły swo­je­go od wro­ga. To para­dok­sal­nie pięk­ne momen­ty tych strasz­nych historii.

W domu opo­wie­dzia­łam przy­ja­cio­łom nie­któ­re epi­zo­dy. Ku moje­mu zasko­cze­niu wszy­scy reago­wa­li jed­na­ko­wo: „To zbyt strasz­ne. Jak ona wytrzy­ma­ła? Nie osza­la­ła?”. Albo: „Przy­wy­kli­śmy czy­tać o innej woj­nie. Na tej woj­nie jest wyraź­na gra­ni­ca: my – oni, dobro – zło. A tutaj?”. Jeden powie­dział nawet: „Jeśli wszyst­ko się opi­sze, będzie to ostat­nia książ­ka o woj­nie”. W co oczy­wi­ście nikt z nas nie uwie­rzył. No wła­śnie, jesz­cze żad­nej książ­ce nie uda­ło się powstrzy­mać woj­ny. Za to było kil­ka takich, któ­re je wywoływały.

Woj­na nie ma w sobie nic z kobie­ty Swie­tła­ny Alek­si­je­wicz to nie tyl­ko wspo­mnie­nia z fron­tu. Nie mniej waż­ne jest to, co się dzia­ło po woj­nie. Męż­czyź­ni wra­ca­li z niej jako boha­te­ro­wie, a kobie­ty cze­ka­ło — w naj­lep­szym razie — zapo­mnie­nie. Ale naj­czę­ściej pogar­da. Bo co one na tym fron­cie z chło­pa­ka­mi robi­ły? Z tymi wszyst­ki­mi ojca­mi i mężami?

Daw­ni fron­to­wi towa­rzy­sze bro­ni też czę­sto zapo­mi­na­li, kto ich wycią­gał ran­nych spod ostrza­łu. Męż­czyź­ni byli zwy­cięz­ca­mi, boha­te­ra­mi, narze­czo­ny­mi, mie­li swo­ją woj­nę, a na nas patrzy­li inny­mi ocza­mi. Cał­kiem inny­mi… Powiem pani, że nam ode­bra­li zwy­cię­stwo. Po cichu zastą­pi­li je zwy­kłym kobie­cym szczę­ściem. Nie podzie­li­li z nami zwy­cię­stwa. Przy­kre to było… Nie­zro­zu­mia­łe… Bo męż­czyź­ni na fron­cie trak­to­wa­li nas wspa­nia­le, zawsze się nami opie­ko­wa­li. W nor­mal­nym życiu nigdy nie widzia­łam, żeby tak trak­to­wa­li kobiety.

To nie jest łatwa lek­tu­ra. Tę książ­kę się odcho­ro­wu­je. Ja nie jestem w sta­nie prze­czy­tać wię­cej niż jed­nej książ­ki Alek­si­je­wicz na rok. Ale coś w środ­ku każe mi je czy­tać, podob­nie jak roz­mo­wy Gryn­ber­ga, Han­nę Krall i Idę Fink. Po pro­stu lek­tu­ra obowiązkowa.

5/5

Lek­tu­ra obo­wiąz­ko­wa, czy­li “Woj­na nie ma w sobie nic z kobie­ty” Swie­tła­ny Aleksijewicz
Facebooktwitterlinkedintumblrmail