Syreni śpiew Hellady, czyli “Grek Zorba” Nikosa Kazantzakisa

Kazantzakis - Grek Zorba
Grek Zorba to jeden z wielu żelaznych punktów kanonu XX wieku, które niby wszyscy znamy, ale kompletnie nie pamiętamy, o co chodzi. Czy tylko o taniec na plaży z klasycznego filmu — ten taniec, który nieudolnie odtwarza się na każdym weselu?

Pyta­nie w zasa­dzie nie na miej­scu. Pew­nie, że cho­dzi o coś wię­cej. Grek Zor­ba Niko­sa Kazant­za­ki­sa jest zali­cza­ny do kate­go­rii dwu­dzie­sto­wiecz­nych arcy­dzieł choć­by za to, że jego filo­zo­ficz­na esen­cja zosta­ła roz­ło­żo­na na kil­ku płasz­czy­znach — egzy­sten­cjal­nej, kul­tu­ro­wej, socjo­lo­gicz­nej, histo­rycz­nej… Kil­ka chwil po II woj­nie świa­to­wej, gdy dzie­ło uka­za­ło się na ryn­ku czy­tel­ni­czym, z pew­no­ścią mia­ło war­tość sztu­ki, któ­ra krze­pi i przy­wra­ca nadzieję.

Przy oka­zji Grek Zor­ba ude­rzał w te stru­ny, któ­re kil­ka lat póź­niej trą­ca­li bit­ni­cy i euro­pej­scy egzy­sten­cja­li­ści. Był indy­wi­du­alizm, był bunt prze­ciw sta­rej moral­no­ści, było szu­ka­nie nowej dro­gi w bud­dy­zmie… Za chwi­lę to samo powtó­rzy Jack Kero­uac, a grec­ki pisarz sta­nie w pan­te­onie egzystencjalistów-buddystów obok Her­ma­na Hessego.

A jak Gre­ka Zor­bę czy­ta­ło mi się teraz, po tych wszyst­kich egzy­sten­cja­li­stach i bit­ni­kach? Trud­no mi zająć jasne, obiek­tyw­ne sta­no­wi­sko. Z jed­nej stro­ny ta pro­za znie­wa­la — jest zmy­sło­wa, pach­ną­ca winem, sek­sem i dobrym, pro­stym, śród­ziem­no­mor­skim jedze­niem. Z dru­giej stro­ny — tro­chę nudzi (te drę­twe bud­dyj­skie mini­wy­kła­dy!), tro­chę też nie­ład­nie się sta­rze­je. Bo Zor­ba jest nie tyl­ko żywym wcie­le­niem élan vital. Jest też przy oka­zji szo­wi­ni­stą, kobie­ty trak­tu­je instru­men­tal­nie (choć daje im speł­nie­nie w miło­ści, trze­ba dzia­do­wi przy­znać), a do tego ma podwój­ną moral­ność. Dziś Zor­ba jest poli­tycz­nie nie­po­praw­ny. I dener­wu­je mnie.

Ale też trud­no nie doce­nić epic­kich prze­mów i toa­stów, jak­by prze­nie­sio­nych z Ody­sei Home­ra do nowo­żyt­no­ści. Na przy­kład wte­dy, gdy Zor­ba wpra­sza się do sta­rej śpie­wacz­ki kaba­re­to­wej, jesz­cze nie prze­czu­wa­ją­cej, że do jej drzwi puka ostat­nia sil­na namięt­ność w życiu:
– Pięk­na nim­fo tych wód, jeste­śmy roz­bit­ka­mi, któ­rych morze wyrzu­ci­ło na brzeg w two­im kró­le­stwie, zechciej, syre­no, podzie­lić z nami posiłek.

Albo wte­dy, gdy Zor­ba godzi się z wro­giem, z któ­rym wła­śnie sto­czył dra­ma­tycz­ną walkę:
Trą­ci­li się szkla­necz­ka­mi, Mano­la­kas ulał kil­ka kro­pel wina na zie­mię. – Niech moja krew tak popły­nie jak to wino – powie­dział uro­czy­ście – niech tak popły­nie, jeśli pod­nio­sę na cie­bie rękę, Zor­ba! – Niech moja krew też popły­nie jak to wino – odparł Zor­ba, strą­ca­jąc rów­nież parę kro­pel na zie­mię – jeśli nie zapo­mnia­łem już o uchu, któ­re mi odgry­złeś, Manolakasie!

W Gre­ku Zor­bie naj­bar­dziej lubię wła­śnie ten syre­ni śpiew Hel­la­dy. To hero­icz­ne pojed­na­nie śmier­tel­nych wro­gów, jak z ostat­nich pie­śni Ilia­dy. I ten smu­tek świa­ta odcho­dzą­ce­go na oczach czy­tel­ni­ka w prze­szłość. W sumie — war­to wra­cać, mimo nad­mier­ne­go dydak­ty­zmu i nie­co archa­icz­ne­go już egzystencjalizmu.

4/5

PS. Choć­bym nie wiem, ile dni myślał, i tak nie pod­lin­ku­ję lep­sze­go grec­kie­go muzy­ka niż Anthi­mos Apostolis.

Syre­ni śpiew Hel­la­dy, czy­li “Grek Zor­ba” Niko­sa Kazantzakisa
Facebooktwitterlinkedintumblrmail
Tagged on: