Wykopany z archiwum przez Dowody na Istnienie reportaż o epidemii czarnej ospy we Wrocławiu (pierwsze wydanie ukazało się w 1965 roku) to tekst, który trzyma w napięciu jak najlepszy thriller. Zapomnijcie o tym, jak ziewaliście przy Dżumie.
Pewnie, że można się do tego tekstu przyczepić. Że Zaraza Ambroziewicza jest nieobiektywna, że są pozostałości po socrealizmie (partyjniak budujący aktyw w szpitalu ospowym jako bohater pozytywny), że w ogóle autor był za pan brat z władzą i usprawiedliwiał autorytarne mechanizmy władzy. A co najważniejsze — że Ambroziewicz przemilczał wszystko, co wiązało się z osobą odpowiedzialną na przywleczenie wirusa ospy prawdziwej do Wrocławia, a był to po prostu esbek wracający z Indii. Tak, książka jest miejscami nieobiektywna i napisana została bez konfliktu z linią polityczną partii, ale na szczęście reedycja Dowodów na Istnienie zawiera porządne posłowie, w którym wszystko to zostało uczciwie opisane.
Okazuje się, że reportaż sprzed ponad 50 lat przyprawia o szybsze bicie serca i dystansuje niejedną świeżutką pozycję z kategorii non fiction (a non fiction jest w Polsce ostatnimi laty naprawdę modne). Ambroziewicz opowiada historię epidemii ospy przy pomocy krótkich epizodów, a właściwie każdy z nich charakteryzuje się wzorowym suspensem. Nie ma tu miejsca na dygresje ani na egzystencjalizm w stylu Camusa. Zaraza to nie powiastka filozoficzna, tylko pierwszorzędny reportaż. Taki, w którym naprawdę wraz z bohaterami uczestniczymy w wyścigu z czasem i mierzymy się ze śmiertelną epidemią.
Mała próbka: Wprawdzie w szpitalach mówiło się o ospie we Wrocławiu, wprawdzie ukazał się już komunikat w prasie, ale trudno było nagle, i to w środku nocy, kojarzyć żądanie koców i rękawic, kaloszy operacyjnych z pięcioma niejasnymi przypadkami. Rodziewicz zaś, trochę tajemniczy z natury, związany koniecznością działania bez rozpowiadania o ospie, nie wdawał się w żadne dyskusje i na pytanie: – Po co to panu? – odpowiadał: – Dawaj pan, bom wariat i tak mi się podoba.
Zaraza to świetna, porywająca lektura, której czas wyraźnie służy. Zostaje po niej niepokojąca refleksja — bakcyle jakich chorób są do dziś trzymane w arsenałach broni biologicznej? Bo Camus przestrzegał, że one nie umierają nigdy.
4/5