Powieść O zmierzchu Therese Bohman to stylowy nokturn nawiązujący do stylu i nastrojów fin de siècle’u, ale z fabułą osadzoną w naszych czasach. Ładny, melancholijny, ale z mało pogłębionymi refleksjami. Jak na fin de siècle przystało.
Zaczynam od estetyki, bo głównym tematem książki jest modernistyczny dekadentyzm. Główna bohaterka książki, Karolina Andersson, zajmuje się sztuką modernizmu, a oś fabularna wiąże się ze sfabrykowanymi rewelacjami na temat zapomnianych arcydzieł szwedzkiej secesji. To jest punkt wyjścia do rozważań na tematy najprzeróżniejsze — roli kobiety we współczesnym społeczeństwie (ale uwaga — tym skandynawskim, z parytetami i stuprocentową poprawnością polityczną), polityki socjalnej, samotności, seksu, związków w ogóle, rozczarowania życiem.
Manieryzm i Houellebecq
Karolina Andersson czuje duchowe pokrewieństwo nie tylko ze sztuką dekadencką, ale właściwie z każdym stylem wyrażającym stan wyczerpania jakiejś epoki — hellenizmem, manieryzmem. Bo sama się tak właśnie czuje. Jest wyzwolona, ale niespełniona. Znakomicie wykształcona, ale samotna i zmanierowana (nie upraszaczam — sama się tak właśnie charakteryzuje). Przy okazji Karolina rzuca tu i ówdzie uwagi na temat wyczerpania kultury i szwedzkiego modelu społecznego. Trochę w stylu Houellebecqa, którego Therese Bohman jest wielką fanką. Bez wielkiej dawki jadu, raczej z dekadenckim wzruszeniem ramion.
I tu zaczynają się schody. Fajnie, że Bohman tworzy ambitną literaturę kobiecą dla dorosłych (target: kobiety 40+), ale jej społeczno-polityczne obserwacje są mało przekonywające. Na przykład wtedy, gdy pisarka próbuje dotknąć fenomenu popularności skrajnej, rasistowsko-seksistowskiej prawicy w Szwecji.
Sypialnia na prawo
Karolina spotyka Andersa, starego kolegę ze stron rodzinnych, następnie ląduje z nim w łóżku. Byłoby całkiem miło, ale okazuje się, że Anders głosuje na nacjonalistów. Dlaczego? Bo jest niezadowolony z jakości edukacji i polityki społecznej. Chcę tylko, żeby społeczeństwo sprawniej funkcjonowało, żeby dzieciaki uczyły się w szkole od nauczycieli, którzy coś naprawdę wiedzą, i żeby był porządek, żeby chory nie musiał tracić energii, walcząc o opiekę, żeby każdy, kto nie ma w kieszeni setek tysięcy koron ani nie może pożyczyć milionów, miał gdzie mieszkać. Ciekawe, czy naszym rodzimym dziarskim chłopcom również chodzi o poziom edukacji.
Aż chce się powiedzieć: poważnie? Szybko okazuje się, że winne są też prywatne kompleksy Andersa: Wtedy, gdy stałem z kartą wyborczą w dłoni i myślałem o tym, że nienawidzę wszystkiego, do czego doprowadziły inne partie. Miałem wrażenie, że to moja zemsta. Rozumiem, że teraz uznasz mnie za idiotę, ale noszę w sobie cholernie silne poczucie klęski.
Tutaj Bohman na chwilę chwyta coś, co pewnie jest uniwersalne dla całej skręcającej w prawo Europy. A jednak przegaduje temat, jak to zwykle bywa w nowej literaturze skandynawskiej. Pierwsza próbka prozy Bohman w polskim przekładzie jest obiecująca, ale to jeszcze nie to.
3/5
PS. Jako soundtrack proponuję nową płytę Building Instrument. Zespół jest co prawda z Norwegii, a nie ze Szwecji, ale muzyka idealnie pasuje do nokturnowego nastroju książki.