Klasyka literatury brukowej i proto-SF w jednym. Krakatit Čapka to rzecz mądra, zabawna i przaśna — wszystko w jednym.
Historia jest taka: jeden zdolny chemik wynajduje superdynamit, chociaż nie do końca rozumie, skąd biorą się detonacje. Wystarczy garść proszku, żeby wysadzić w powietrze całą fabrykę albo bazę wojskową, tyle że do eksplozji dochodzi tylko we wtorki i piątki o tej samej porze. Innymi słowy: Karel Čapek prognozuje wynalezienie superbroni (powiedzmy, bomby atomowej, bo działanie krakatitu jest w sumie podobne jak w reakcji jądrowej), która może wymknąć się spod kontroli. I wtedy to będzie bigos.
W tym momencie powieść zderza się z konwencjami literatury brukowej, przede wszystkim kryminału (kto ukradł krakatit?) i melodramatu (sercowe przygody inżyniera Prokopa, takie z przytupem). Ba, melodramatu! Momentami to się ociera o treści pornograficzne, na szczęście przefiltrowane przez pastisz i groteskę, których i Gombrowicz by się nie powstydził:
Przez trupy przeskakuje teraz księżniczka. Suknię podkasała bezwstydnie wysoko, widać jej majtki; zbliża się do Prokopa, wymachując tatarskim buńczukiem, jakby to była szpicruta. Staje nad Prokopem, łechce go buńczukiem pod nosem i trąca czubkiem stopy w głowę, jakby sprawdzała, czy nie żyje. Krew uderzyła mu do twarzy, mimo że był naprawdę martwy, tak martwy, że czuł w sobie serce skostniałe na lód. A jednak nie mógł znieść widoku jej kształtnej nogi.
Skoro jesteśmy przy temacie księżniczki, to warto przytoczyć fragment najlepszej sceny erotycznej do czasów Pociągów pod specjalnym nadzorem i sceny z pieczątką. Rzecz dzieje się przy próbnej detonacji krakatitu na poligonie. Niestety, w miejsce nieuchronnej eksplozji nadchodzi wspomniana już bezpruderyjna, ale też lekkomyślna księżniczka:
– Padnij! – ryknął i chwycił ją za ramię.
Księżniczka odwróciła się gwałtownie i zmierzyła go pełnym zdumienia spojrzeniem – na co też sobie pozwala. W tej chwili Prokop obiema pięściami powalił ją na ziemię i padł na nią całym swoim ciężarem.
Prężne, szczupłe ciało wiło się pod nim rozpaczliwie.
– Żmijo! – syknął Prokop i dysząc ciężko, z całych sił przygniótł ją piersią do ziemi. Ciało pod nim wygięło się w łuk i szarpnęło w bok.
Ale, o dziwo, z zaciśniętych ust księżniczki nie wydobył się żaden głos, oddychała tylko szybko i urywanie w gorączkowym zapasie.
Dalej sobie sami doczytajcie, bo warto. No więc jest tak — proza to leciutka, idealna na lato, z dużym przymrużeniem oka, choć w sumie traktuje o sprawach ważnych (odpowiedzialność ludzi nauki za wynalazki). Zabawę psują długie, sztywne monologi bohaterów i zbyt liczne rozdziały, w których nie dzieje się nic istotnego poza narracją brukową — jakby Karel Čapek zgubił granicę między stylizacją a prawdziwą grafomanią.
Odczytanie historyczne — literatura bardzo ważna, bez niej nie byłoby Vonneguta i reszty. Ale momentami Krakatit przynudza, tak samo, jak to było w przypadku Fabryki absolutu. Tak czy siak, ja tam Čapka lubię.
3,5/6
PS. Późne lato. No to niech polecą Ugory z zeszłorocznej płyty, jak zwykle świetnej. W swojej kategorii nie mają żadnej konkurencji, chyba, że samych siebie w innych projektach.