Pamięć wyobrażona, czyli “Saturnin” Jakuba Małeckiego

Saturnin
Nowiutka powieść Małeckiego nie wnosi do młodej prozy polskiej nic szczególnie nowego, ale fragmenty poświęcone II wojnie światowej są warte uwagi i wybijają się ponad średnią. Widać, że pisarz włożył w nie kawał serca.

W Satur­ni­nie bitwa nad Bzu­rą uka­za­na jest mniej wię­cej tak, jak Water­loo u Sten­dha­la — z punk­tu widze­nia ran­ne­go leżą­ce­go w jakimś rowie. Nie ma boha­ter­skie­go tonu, nie ma roz­ma­chu, jest bło­to i smród gni­ją­cych w żoł­nier­skich butach stóp. Jak mawia mój kole­ga — bdb!

Tyle, że to nie jest powieść histo­rycz­na. Nar­ra­cja pro­wa­dzo­na jest z punk­tu widze­nia czło­wie­ka dość nie­cie­ka­we­go, gru­be­go nie­udacz­ni­ka, z któ­rym raczej trud­no tak cał­kiem sym­pa­ty­zo­wać, a woj­na sta­no­wi tę część prze­szło­ści rodzi­ny, do któ­rej boha­ter musi dotrzeć. Jest to zatem powieść pęk­nię­ta — część zna­ko­mi­ta, część taka sobie. I też poskła­da­na z dobrze nam już zna­nych klo­cusz­ków: pol­ska wieś na zadu­piu, bida i depre­cha, gdzieś w tym wszyst­kim echa reali­zmu magicz­ne­go i poszu­ki­wa­nie toż­sa­mo­ści. I pamięć o tym, jak za woj­ny sąsie­dzi spa­li­li się w chałupie.

Z Małec­kim kło­pot mam taki, że nie mogę myśleć o nim ina­czej niż o spraw­nym rze­mieśl­ni­ku. Mało u nie­go wła­snej, nie­po­wta­rzal­nej kon­wen­cji, a dużo wpły­wów i klisz (pisa­łem o tym kie­dyś przy oka­zji Dygo­tu). Ale z dru­giej stro­ny, to są aku­rat takie kon­wen­cje i kli­sze, któ­re lubię. Ktoś powie, że za dużo łza­we­go sen­ty­men­ta­li­zmu? Mi jesz­cze ten poziom pasu­je, daw­ka do prze­łknię­cia. Ktoś powie, że Małec­ki naczy­tał się Twar­do­cha i stąd nowy klo­cu­szek w jego ukła­dan­ce, taka trans­cen­den­tal­na nar­ra­cja z inne­go świa­ta? No tak, są twar­do­chi­zmy, ale je rów­nież lubię. Dołą­cze­nie do powie­ści frag­men­tu epi­sto­lar­ne­go też jest kon­wen­cją spraw­dzo­ną i już przez powieść zuży­tą, ale u Małec­kie­go wyglą­da to raczej jak wyko­na­ny z gra­cją ukłon dla pisa­rzy XIX-wiecznych. Nie marudzę.

Koniec koń­ców, Satur­nin jest książ­ką o pamię­ci. Prze­wrot­ka pole­ga na tym, że jest to pamięć wyobra­żo­na. Opo­wieść o dziad­ku — tajem­ni­czym mści­cie­lu, wyko­nu­ją­cym samo­wol­nie wyro­ki na Niem­cach, jest czy­stą fan­ta­zją. Ale też jest to zmy­śle­nie zako­twi­czo­ne w praw­dzi­wej histo­rii pry­wat­nej, rodzin­nej, do któ­rej pisarz dopi­sał tyl­ko wer­sję alternatywną.

Dobre rze­mio­sło, spra­wi­ło mi przyjemność.

3,5/6

PS. Z nowy­mi pły­ta­mi było w tym roku dość cięż­ko. Jakoś wyróż­niał się na plus ambientowo-eksperymentalny album Fran­cu­za Renau­da Gabrie­la Pio­na. Dobry pro­gram do czy­ta­nia książek.

Pamięć wyobra­żo­na, czy­li “Satur­nin” Jaku­ba Małeckiego
Facebooktwitterlinkedintumblrmail