America sucks again, czyli “Shitshow!” Charliego LeDuffa

Shitshow!
LeDuff ma u mnie duży kredyt za niezłą książkę Detroit o mieście-bankrucie, więc kolejne łykam w ciemno. Shitshow! to właściwie sequel Detroit, tyle że z poszerzeniem perspektywy na inne zakątki Stanów.

To jest książ­ka z tezą. Brzmi ona tak: wybór Trum­pa na pre­zy­den­ta był do prze­wi­dze­nia, wystar­czy­ło tyl­ko pojeź­dzić po kra­ju i posłu­chać ludzi. Son­da­że nie prze­wi­dzia­ły wygra­nej Trum­pa, bo agen­cje prze­pro­wa­dza­ją­ce ankie­ty nie wyściu­bia­ją nosa za obręb kli­ma­ty­zo­wa­ne­go biu­row­ca. LeDuff poje­chał do tych wszyst­kich bro­da­tych kow­bo­jów jara­ją­cych się bro­nią, do upa­da­ją­cych miast zamie­nia­ją­cych się w slum­sy z wodą nie­zdat­ną do picia w kra­nie, do robot­ni­ków, któ­rych fabry­ki prze­nie­sio­no do Mek­sy­ku. I dla­te­go LeDuf­fa wybór Trum­pa nie zdzi­wił za bar­dzo. Wła­śnie z tych rela­cji z podró­ży po Ame­ry­ce poskła­da­ny jest repor­taż Shit­show!

Char­lie LeDuff pozbie­rał mate­riał do książ­ki przy oka­zji krę­ce­nia repor­ta­ży tele­wi­zyj­nych, stąd sta­le obec­ny w książ­ce lejt­mo­tyw — Ame­ry­ka się sypie, a oglą­dal­ność rośnie. Po paru skrę­co­nych mate­ria­łach LeDuff stwier­dził, że ma dość. I odszedł z tele­wi­zji. Wła­śnie w tym trud­nym okre­sie, pod­czas pierw­szych dwu­na­stu mie­się­cy Anno Trum­pi­ni, powsta­ła książ­ka Shit­show!, nie dzi­wi zatem jej neurotyczno-depresyjny ton. Detro­it była zabaw­niej­sza, mimo ponu­rej tema­ty­ki. W Shit­show! LeDuff jest jesz­cze bar­dziej roz­go­ry­czo­ny i jesz­cze wul­gar­niej­szy. Ten nastrój czę­sto udzie­la się czy­tel­ni­ko­wi, dla­te­go książ­kę czy­ta­łem powo­li, z czę­sty­mi prze­rwa­mi. Cza­sa­mi mia­łem dosyć LeDuf­fa i dla higie­ny zaczy­na­łem zaj­mo­wać się czymś innym. Dusz­ny, męczą­cy Shit­show! może spra­wić, że świat będzie wyda­wał się jesz­cze gor­szy, niż się wydawało.

Ale będę bro­nił sta­no­wi­ska, że to dobra książ­ka. Peł­na roz­cza­ro­wa­nia, a nie­rzad­ko też zwy­kłej zło­śli­wo­ści (LeDuff to jed­nak kawał dzia­da), ale war­to­ścio­wa. Uda­ło mi się z powo­dze­niem włą­czyć ją do cyklu lek­cji dla liceum poświę­co­nych murom. Takich na pogra­ni­czu języ­ka pol­skie­go i histo­rii, któ­re prze­pro­wa­dzi­li­śmy razem z koleżanką-historyczką po wizy­cie w Ber­li­nie. Nasza wyciecz­ka zaczę­ła się od tro­pie­nia śla­dów zim­nej woj­ny w muzeum DDR, przy Check­po­int Char­lie i na East Side Gal­le­ry, a skoń­czy­ła się na Trum­pie i jego murze na gra­ni­cy z Mek­sy­kiem (finał już tyl­ko pal­cem po mapie). LeDuff świet­nie się w to wkomponował.

War­to zaj­rzeć do Shit­show! tak­że z inne­go powo­du. Ta książ­ka obna­ża agre­sję mediów na rów­ni z seria­lem Black Mir­ror, tyle że tym razem poru­sza­my się w este­ty­ce non-fiction. Poza tym znaj­dzie­cie w niej wybor­ną sce­nę, w któ­rej LeDuff jedzie samo­cho­dem z Wiel­kim Smo­kiem Ku-Klux-Klanu, wydu­sza­jąc z nie­go przy tej oka­zji kil­ka dekla­ra­cji świa­to­po­glą­do­wych. Według Hage­na: Jezus nie był Żydem, kato­li­cy to nie są praw­dzi­wi chrze­ści­ja­nie i nie było Holo­kau­stu. Przy­ci­śnię­ty w tej ostat­niej kwe­stii odro­bi­nę jed­nak odpuścił.

No dobra, może tro­chę Holo­kau­stu było, ale na pew­no nie tak źle, jak mówią.

I to jest esen­cja lite­ra­tu­ry dema­sku­ją­cej współ­cze­sne obli­cza skraj­nie głu­pie­go rasi­zmu. Choć­by dla takich kawał­ków war­to przez Shit­show! prze­brnąć. Może humo­ru Wam to nie popra­wi, ale pomo­że poła­pać się w tym i owym.

3,5/5

PS. Do lek­tu­ry naj­le­piej pasu­je Kil­ling Joke, cho­ciaż z Jazem Cole­ma­nem to też nic nie wia­do­mo — jest po jasnej czy ciem­nej stro­nie mocy? Na pew­no jest wku­rzo­ny, w dodat­ku przez całe życie.

Ame­ri­ca sucks aga­in, czy­li “Shit­show!” Char­lie­go LeDuffa
Facebooktwitterlinkedintumblrmail
Tagged on: