Ciągle świeżutki na rynku wydawniczym tom Delfin w malinach. Snobizmy i obyczaje ostatniej dekady pod redakcją Łukasza Najdera to wybór tekstów poświęconych polskiemu społeczeństwu i kulturze, w większości opublikowanych wcześniej na portalu dwutygodnik.com. Czyli raczej nie warto przegapić.
Łukasz Najder i redaktorzy Dwutygodnika poskładali w jakąś mniej więcej uchwytną całość kilka elementów, które kształtują dyskurs społeczno-kulturowy naszej dziwnej polskiej ponowoczesności. Jak łatwo się domyślić, dominują pesymistyczne prognozy w stylu Mordoru Szczerka. Literatura na Facebooku to literatura wyczerpania, teatr awangardowy popadł w niełaskę, muzyka eksperymentalna w internecie robi się coraz mniej czytelna dla laików, u nas rządzi PiS, a generalnie wszędzie zwycięża wizja świata według alt-prawicy. Trochę inaczej te prognozy wyglądały kilkanaście lat temu, gdy w Polsce wychodziły Tekstylia, a tak w ogóle to Radiohead wrzuciło pierwszy album do sieci.
Bo przyjdzie Mordor
Podtytuł książki sugeruje, że teksty w niej zgromadzone dotyczą przede wszystkim snobizmów i obyczajów tej naszej dziwnej ponowoczesności. Spodziewałem, że będzie głównie o hipsterce, kuchni wegańskiej, modzie na memy i o internetach. Trochę tak jest. Ale jednak pomiędzy Duchologią Olgi Drendy, beką z PKP Szczerka, tekstem o trudach pracy z domu Najdera i kapitalnym tekstem o sucharach Smolińskiego (moim ulubionym w całym tomie) znalazło się tu sporo miejsca na analizę zagrożeń współczesności. Czyli na świat według PiS‑u, Orbána, Trumpa i nacboli, których wszędzie coraz więcej.
W moim odczuciu najciekawsza jest ostatnia część książki, w której pojawia się analiza przemian polityczno-społecznych dokonanych w kilku miejscach na świecie, stanowiących dla współczesnej Polski jakiś punkt odniesienia. Są Stany Donalda Trumpa, putinowska Rosja, Kanada ukazująca swoje sexy oblicze dzięki polityce Trudeau i orbanowskie Węgry (wiadomo, Polak-Węgier, dwa bratanki). Właśnie tej ostatniej części tomu najbliżej do jakiejś formy esencji ostatniej dekady. Bo jednak rozproszenie tematyczne i brak nadrzędnej narracji sprawiają, że Delfin w malinach to zbiór tekstów interesujących, lecz dalekich od całościowego ujęcia.
Hypergenic
Może trochę szkoda, że redaktorzy Dwutygodnika nie pokusili się o komentarz. Przydałaby się jakaś narracja spajająca poszczególne teksty w całość. Zwłaszcza, że stali czytelnicy portalu dwutygodnik.com sporą część tego materiału już znają. Poza tym w druku nie da się zachować hipertekstualnego charakteru niektórych artykułów, dla których internet jest naturalnym środowiskiem. Bez niego tekst staje się mniej czytelny i przy okazji mniej atrakcyjny.
Tak się dzieje np. w przypadku kapitalnego artykułu Jakuba Dymka o alt-right i Trumpie. W oryginalnej formie tekst zawierał mnóstwo linków, m.in. do zdjęć Nicka Drake’a siedzącego na budynkach i do filmu, w którym Zbigniew Stonoga tłumaczy, co nam zrobi partia Jarosława Kaczyńskiego. W formie książkowej gdzieś gubi się ten postpostmodernistyczny hipertekstualny urok. Może w idealnej, utopijnej postaci interaktywnego e‑booka, o jakiej śnili pionierzy wydawnictw elektronicznych, ta forma byłaby bardziej adekwatna od klasycznej drukowanej książki? Ale po co odkrywać koło na nowo, w końcu mamy zwykły internet z prostym jak drut systemem linków.
Reasumując, Delfin w malinach to dla stałych czytelników Dwutygodnika przyjemne the best of, z jakąś próbą łączenia heterogenicznych odłamków w zamarkowaną, bo przecież nieosiągalną całość. Dla wszystkich pozostałych — ciekawe wprowadzenie do krytyki ponowoczesności, a także do eseistyki spod znaku Ha!artu, Lampy, Duchologii i Mordoru. Ja dwutygodnik.com odwiedzam regularnie, zatem niespodzianek nie było.
3,5/5
PS. Na deser stary szlagier Masłowskiej. Żeby nie było.