Poznań jest sexy — ma dużo zieleni w centrum, najfajniejszego (zaraz po Biedroniu) prezydenta w kraju i tylko 3 godziny autostradą do Berlina. Ale też starą tradycję endecką, nacjonalizm za uszami i aferę pedofilską na koncie. “Poznań. Miasto grzechu” pozwala dłużej przyjrzeć się tej drugiej stronie miasta.
Jestem mocno związany emocjonalnie i z Poznaniem, i z tematyką reportaży Marcina Kąckiego. Tak się jakoś poskładało — jako poznański słoik jestem zafascynowany kulturą mieszczańską Poznania, chociaż czuję w niej coś nieprzyjaznego, hermetycznego, zamkniętego nie tylko na ludzi z zewnątrz, ale chyba też na powiew świeżego powietrza. Książka Kąckiego próbuje zdefiniować i opisać to “coś”.
Na Wildzie mieszka Szatan
Te poznańskie demony to przede wszystkim duszny katolicyzm, skryty, ale zawsze obecny w historii miasta antysemityzm (Żydzi wzięli stronę Niemców podczas powstania wielkopolskiego, czego miasto im nigdy nie wybaczyło), a także szczególny rodzaj regionalnego szowinizmu. Najprościej jak się da — Poznaniak zawsze jest lepszy od swoich sąsiadów z Galicji i byłej Kongresówki, bo bardziej od nich oszczędny, pracowity i po prostu porządny.
Stąd piękna tradycja poznańskiego pozytywizmu, ale też mniej piękne przejawy skrajnego nacjonalizmu. W Poznaniu międzywojenni narodowcy cieszyli się bezkarnością przy prześladowaniu Żydów na uczelni, a silne wpływy Dmowskiego na życie polityczne odcisnęły trwałe piętno na prawicowo-konserwatywnym charakterze miasta. Piłsudski miał o Poznaniu tylko raz wypowiedzieć się ciepło (i chodziło o słynną poznańską gospodarność), by następnie wyrzucać z pracy w Belwederze każdego urzędnika o poznańskich korzeniach. Zasadniczo chodziło o regionalne antagonizmy, ale to i tak ładne uogólnienie — Poznań jest zasadniczo endecki, a kadzidło czuć tu wyjątkowo często w powietrzu.
Zdecydowanie czuć tę nostalgię za przedwojenną endecją w wielu wypowiedziach w tej książce. Na przykład takiej: A jeszcze ten prezydent Jaśkowiak i jego ludzie. No nie ma tam autorytetu dla młodych, tych cech poznańczyka. Jaśkowiak jest gorszyciel z tym tęczowym charakterem. Gorszyciel! Skąd ma to poparcie? Bo ludzie są plugawi, Poznań się zmienia na gorsze, a wszystkiemu winne wybicie elit. Podczas wojny wybito i ciągnie się to do teraz.
Trochę prywaty
W Poznaniu mieszkam z przerwami już prawie 10 lat. Najpierw na studiach, potem przenieśliśmy się tutaj z rodziną w związku z dobrą pracą i ciekawą ofertą kulturalną. Lubię to miejsce. Lubię architekturę okolic Rynku, jeżycką secesję, kulturę na Zamku i miejskie inicjatywy (np. Cały Poznań Ukulele). A najbardziej chyba lubię w Poznaniu to, że 11 listopada je się pyszne rogale świętomarcińskie zamiast napierdalać kostką brukową w sklepy i przystanki w pseudopatriotycznym uniesieniu. Poznań jest cool. I mam nadzieję, że to się nie zmieni.
No ale z drugiej strony — gdy kilkanaście lat temu nudziłem się na wykładach z językoznawstwa, nie spodziewałem się jeszcze, że prof. Mikołajczak będzie stawiał pomnik Jezusowi, a wcześniej założy konserwatywny, propisowski Akademicki Klub Obywatelski. Teraz mogę sobie obserwować rycerzy jezusowych pilnujących pomnika jedząc moją ulubioną pizzę na Jeżycach. No, ostatnio dali sobie spokój. Ale pewnie wrócą.
W tym samym czasie jedna z nielicznych pozytywnych postaci w książce Kąckiego, Lucyna Marzec (serdeczne pozdrowienia!) próbowała znaleźć jakąś poznańską emancypantkę, żeby posłużyła jej za patronkę wędrówek po mieście szlakiem ciekawych kobiet. I co? Nie znalazła, bo wszystkie dokądś wyjechały, przeważnie do Warszawy lub Berlina. Najlepiej nadawałaby się pisarka i dziennikarka Maria Wicherkiewicz, ale po drodze okazuje się, że kandydatka była zafascynowana Mussolinim i wypisywała mu w prasie bałwochwalcze laurki.
Jak pisze Lucyna: Zaczytywałam się jej książkami, odkryłam pamiętnik, listy, widziałam kobietę, która mogłaby spełniać się w roli gospodyni domowych przyjęć ku czci męża, pić herbatki, plotkować, a jednak uciekła z domu, zaszyła się w archiwach, badała, czytała, będąc pogardzaną przez mężczyzn, zawodowych historyków. I choć nie była wybitną pisarką, dawała mi nadzieję, że w tym moim mieście możliwe było to wszystko, że światła, inteligentna kobieta… Ale wtedy trafiłam na jej listy z Włoch, z Trypolisu… To ciemne jądro mieszczaństwa, które łączyło się w Poznaniu z uwielbieniem dla Dmowskiego, endecji, wzięło i u niej górę.
Tak mi się przy okazji przypomniało, jak kilkanaście lat temu usłyszałem, że u nas na Pomorzu to podobno jest dużo Ukraińców i że trzeba uważać. No, a w Poznaniu to same porządne ludzie.
Na fyrtlu
Poznań. Miasto grzechu Kąckiego ciekawie i wyczerpująco opowiada o specyficznym genius loci stolicy Wielkopolski. Autor jest do tego szczególnie predysponowany, bo to on przed laty wytropił i opisał aferę w Kościele z Juliuszem Paetzem w roli głównej. Kącki pisał też o pedofilii w chórze Polskich Słowików, a postać Wojciecha Kroloppa dokładnie opisał w książce Maestro. Historia milczenia.
I w sumie jedyne, co można mieć nowej książce Kąckiego do zarzucenia to opowiadanie tych samych historii po raz kolejny. Paetz już był, Krolopp już był. Znamy to wszystko dobrze (aż za dobrze). Książka o Poznaniu jest częściowo posklejana z elementów, które gdzieś już kiedyś czytaliśmy. Ale to norma przy tego typu wydawnictwach.
U mnie na fyrtlu czytało się dobrze.
4/5
PS. Fotka główna tego wpisu z takimi małymi instashotami zrobiona w mojej ulubionej pizzerii na Jeżycach, czyli w “Sztosie”. To właśnie tam obserwowałem różne etapy powrotu przedwojennego pomnika Jezusa do Poznania.