Zwykłe życie, czyli “Moja żona nie tańczy” Tove Ditlevsen

Tove Ditlevsen - Moja żona nie tańczy

W klasycznej serii Czarnego wyszły niedawno elegancko wydane opowiadania Tove Ditlevsen, autorki Trylogii kopenhaskiej. Niby krótkie prozy o zwykłym życiu, a teraz tego na rynku dużo. A jednak duńska pisarka wyprzedziła literackie mody o parę dekad.

Moja żona nie tań­czy to wybór opo­wia­dań zamiesz­czo­nych ory­gi­nal­nie w aż czte­rech tomi­kach wyda­nych po duń­sku mię­dzy 1944 a 1963 rokiem. Moż­na zatem uznać, że to bar­dzo repre­zen­ta­tyw­na prób­ka twór­czo­ści, przy­naj­mniej jeśli cho­dzi o małe for­my — dłuż­sze dzie­ło (Try­lo­gia kopen­ha­ska) wyszło sto­sun­ko­wo nie­daw­no, odbi­ja­jąc się spo­rym echem na pol­skim ryn­ku wydawniczym.

Tove Ditle­vsen uka­zu­je się tu jako poprzed­nicz­ka Ali­ce Mun­ro i całe­go nur­tu nowe­go reali­zmu sku­pia­ją­ce­go się na życiu pry­wat­nym w miej­sce two­rze­nia sze­ro­kiej pano­ra­my spo­łecz­nej, jak to było w XIX wie­ku. W jej opo­wia­da­niach naj­istot­niej­sza jest atmos­fe­ra intym­no­ści, a cała rzecz roz­gry­wa się zwy­kle w umy­śle boha­ter­ki, w momen­cie zawie­sze­nia mię­dzy codzien­ny­mi chwi­la­mi — nie­ko­niecz­nie w bocz­nych odno­gach cza­su, w genial­nej epo­ce Schul­za, raczej przy oka­zji zawie­sze­nia wzro­ku na jakimś zdję­ciu albo szybie.

Nie ma wiel­kiej histo­rii, jest zwy­kłe życie żon, matek i córek, z męża­mi, syna­mi i ojca­mi w tle, bo to lite­ra­tu­ra przede wszyst­kim o kobie­tach, choć nie tyl­ko dla kobiet. Dużo tu krzyw­dy, świa­do­mie lub nie­świa­do­mie wyrzą­dza­nej prze­mo­cy (psy­chicz­nej przede wszyst­kim), ale bez cier­pięt­nic­twa. Pro­za Ditle­vsen jest chłod­na, zdy­stan­so­wa­na i pre­cy­zyj­na jak żyleta.

Opo­wia­da­nia Ditle­vsen wyróż­nia­ją się nie tyl­ko pre­kur­sor­skim cha­rak­te­rem, ale przede wszyst­kim zwię­złą, dopra­co­wa­ną for­mą. To, co u Ali­ce Mun­ro roz­gry­wa się przez kil­ka­dzie­siąt stron, Ditle­vsen upa­ko­wu­je do for­ma­tu kil­ku­stro­ni­co­we­go. Dla­te­go zbio­rek Moja żona nie tań­czy war­to mieć w kolek­cji, żeby wra­cać do nie­go od cza­su do cza­su. To pro­za bar­dzo intym­na, cichut­ka, wyma­ga­ją­ca zaan­ga­żo­wa­nia. Nie ma fajer­wer­ków, histo­rie raczej mało zapa­mię­tli­we, za to z dużym ładun­kiem emocjonalnym.

Krót­ko — współ­cze­sna kla­sy­ka. Nawet, jeśli się nie jest fanem tego nur­tu (ja nie jestem), war­to odro­bić lek­cje. Odpu­ści­łem sobie parę nowo­ści z pół­ki reali­stycz­nej, za to opo­wia­da­nia Ditle­vsen czy­ta­łem sobie powo­lut­ku, mały­mi por­cja­mi, z przyjemnością.

4,5/6

PS. No jasne, że jest przy­naj­mniej z 10 płyt Coltrane’a, któ­re wolę od Bal­lad. Dzi­siaj jak odpa­li­łem, to mnie rodzi­na zapy­ta­ła, czy będę parzył kawę, bo się tak kawiar­nia­no zro­bi­ło. Ale jakoś mi tak pasu­je — kla­sy­ka z kla­sy­ką, do tego jesie­niar­ski ątu­raż. No prze­cież wszyst­ko jest super.

Zwy­kłe życie, czy­li “Moja żona nie tań­czy” Tove Ditlevsen
Facebooktwitterlinkedintumblrmail
Tagged on: