Wydana właśnie przez Pauzę trzecia książeczka Louisa o własnej rodzinie wyraźnie tworzy organiczną całość z poprzednimi. Jaki jest jej status jako dzieła literackiego? Należy ją czytać razem czy osobno?
Myślę, że tak postawione pytanie będzie kiedyś przedmiotem jakichś większych prac teoretycznoliterackich. Zwłaszcza, że dzieło Louisa wpisuje się w szerszy nurt dominujący ostatnio w literaturze, od rzeczy fikcjonalnych (np. Ferrante) po autobiograficzne (Knausgård). Tymczasem francuski pisarz każe nam po raz kolejny wysłuchać tej samej historii o własnym coming oucie, dysfunkcyjnej rodzinie i nierównościach społecznych. W książce Koniec z Eddym pisał głównie o sobie, w Kto zabił mojego ojca o tacie, a teraz o mamie. Robi to w oszczędnym, surowym stylu, w zasadzie pozbawionym wszelkiego powabu literatury operującej warstwą znaczeń naddanych.
Louis formułuje swój literacki program wprost: Mówiono mi, że literatura nigdy nie powinna starać się wyjaśniać rzeczywistości, tylko ją ilustrować, a ja piszę, żeby wyjaśnić i zrozumieć życie mojej matki. Mówiono mi, że literatura nigdy nie powinna się powtarzać, a ja chcę spisywać tylko tę samą historię, wciąż i na okrągło, wracać do niej, dopóki nie pozwoli mi ujrzeć fragmentów jej prawdy, drążyć szczelinę za szczeliną tak długo, aż to, co ukrywa się pod spodem, zacznie wyciekać na zewnątrz.
Czy to ciągle jest literatura? A przynajmniej taka, do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni? Louis nonszalancko wzrusza ramionami i mówi, że nic go to nie obchodzi: teraz wiem, że to, co nazywają literaturą, tworzono dotychczas przeciwko postaciom takim jak ona i ich życiu. Odtąd już wiem, że pisać o niej i o jej życiu to pisać wbrew literaturze.
Inną kwestią jest to, czy uwaga czytelnika to udźwignie. Akurat mnie ta historia opowiedziana po raz trzeci powoli zaczyna nużyć. Podobnie jak brak wszelkich ozdobników stylu — Zmagania i metamorfozy kobiety są napisane, identycznie jak poprzednie mikroautobiografie, językiem manifestu politycznego. W sumie to są manifesty polityczne zanurzone w doświadczeniu prywatnym, rodzinnym, intymnym.
Na szczęście wszystkie te książeczki są bardzo krótkie — godzina czy dwie czytania.
Z drugiej strony, nie mogę uwolnić się od myśli, że ten tryptyk już w tej chwili przypomina wiszące na białej ścianie galerii minimalistyczne obrazy. Każdy z nich frapuje, ale przy oddaleniu wszystkie są mniej więcej takie same. Wyeksponowane razem tworzą serię, zmuszającą do zastanowienia nad uporem i konsekwencją artysty. Taka wizja mnie przekonuje, dlatego chętnie widziałbym te książeczki Louisa w jakiejś porządnej monografii. Pewnie w przyszłości tak się stanie. Jakie klocki pisarz jeszcze do tej układanki dołoży?
4/6
PS. Na plejce tym razem Mariusz Duda, który również stworzył dzieło wykorzystujące logikę serii. To właściwie powstały w lockdownie tryptyk. A że wolę solowego Dudę od jego macierzystego zespołu, rekomenduję z czystym sumieniem, choć fani proga może się wkurzą. Moim zdaniem ważna rzecz. W całości, nie tylko Interior Drawings.