Króciutki esej francuskiego socjologa i filozofa to coś w rodzaju intelektualnej autobiografii, ale też szkic wyznaczający kilka bardzo ważnych myśli poświęconych homofobii, słabości nowej lewicy i represyjności systemu edukacji.
Z grubsza wygląda to tak: Eribon długo myśli, że jego wyjazd z rodzinnego Reims i zerwanie więzów z bliskimi był wyborem, do którego zmusił go ukrywany i dławiony homoseksualizm, ale po latach okazuje się, że była to też ucieczka na tle klasowym oraz intelektualnym. Powrót do Reims jest relacją z tej ucieczki o charakterze introspekcji.
Co z lektury eseju francuskiego socjologa przyjdzie polskiemu czytelnikowi? Zaskakująco dużo, bo jest to esej olśniewający. Zasadniczy trzon Powrotu do Reims tworzy problematyka homofobii i trudności, z jakimi spotykają się homoseksualiści we współczesnej codzienności (nawet w zgniłych, zlaicyzowanych państwach cywilizacji śmierci), a to u nas ostatnio temat z pierwszych stron gazet.
Ale warto też zwrócić uwagę na inny wątek. Eribon dość przejrzyście tłumaczy proces przesuwania wartości wyznawanych przez lewicę na prawo, ku konserwatywnemu centrum, co w efekcie rozbraja partie lewicowe i zmienia cały dyskurs. Eribon uważa, że we Francji ten proces zaszedł jeszcze w latach 70., a to może być dla nas dość ciekawa lekcja. Pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu mój kolega próbował mi wmówić, że PO to lewica. Dziwiłem się, że partia głosująca za zakazem aborcji może być przez kogokolwiek uważana za lewicową, ale teraz dziwię się coraz mniej.
Z różnych ważnych względów najciekawsze dla mnie fragmenty poświęcone były szkole i uczelni. Eribon zaczyna wywód od edukacji jako formy przemocy i opresyjności szkoły jako instytucji:
Kultury szkolnej i wszystkiego, czego wymagała, uczyłem się powoli i chaotycznie – dyscyplina, jakiej ona żąda od ciała i od umysłu, nie jest czymś wrodzonym, trzeba czasu, żeby ją nabyć, jeśli nie miało się szczęścia wdrożyć się do niej niepostrzeżenie w dzieciństwie. Dla mnie to była prawdziwa asceza – żeby się wyedukować, a raczej reedukować, musiałem oduczyć się siebie takiego, jakim byłem.
Co z tego poświęcenia, jeżeli nagroda jest rozczarowująca. Eribon załapał się na tę samą dewaluację znaczenia wyższego wykształcenia, którą w Polsce zaserwowano millenialsom. Pięć lat studiów i bezużyteczny dyplom? Eribon twierdzi, że jest to wynikiem selekcji, jaką klasy uprzywilejowane (czyli ludzie majętni) przeprowadzają po to, by zachować swoją pozycję:
Nieznajomość hierarchii szkolnych i nieobeznanie z mechanizmami selekcji prowadzą do dokonywania wyborów najbardziej kontrproduktywnych, do decydowania się na ścieżki z góry przegrane, przy czym człowiek zachwyca się, że ma dostęp do tego, czego ci, którzy są wtajemniczeni, starannie unikają. Faktycznie klasy nieuprzywilejowane sądzą, że osiągają pozycje dawniej dla nich niedostępne, a tymczasem nie mają już one tej wartości i tego miejsca, jakie przyznawano im w systemie wcześniejszym. Relegowanie odbywa się wolniej, wykluczenie następuje później, ale dystans między panującymi a podporządkowanymi pozostaje nienaruszony – odtwarza się, zmieniając miejsce. Bourdieu nazywa to „translacją struktury”.
Po lekturze Powrotu do Reims opanował mnie głęboki smutek. Taki, z którego nie mogłem się otrząsnąć przez kilka dni. Bo intensywnie czuję, że rozczarowanie Eribona systemem edukacji (ze szczególnym naciskiem na szkolnictwo wyższe) współbrzmi z moją nieufnością wobec wartości utrwalanych przez polskie uczelnie. Poza tym obserwacje socjologiczne Eribona wyraźnie definiują powody, dla których ludzie próbują dezynfekować miasta z homoseksualistów oraz głosują na skrajną prawicę. Filozof mówi, że na razie lepiej nie będzie.
4,5/5
Tym razem książce towarzyszyła druga płyta Lastryko — sympatycznych chłopaków z Gdyni. Debiutu kiedyś nie doceniłem, a instrumentalne Tętno pulsu przekonało mnie dzięki temu, że dominuje na niej takie przyjemnie wyluzowane, psychodeliczne flow. Może do tekstu Eribona lepiej pasowałby jakiś rock egzystencjalny spod znaku wczesnego The Cure, ale co zrobić, skoro akurat słuchałem Lastryko. Płytę kupiłem na koncercie w Poznaniu, co wszem i wobec rekomenduję — kupujcie płyty na gigach, bo to jest fajne.