Fatalna wierność Cesarzowi, złe kariery, złe miłości. Wszystko zatopione w blasku gasnącej monarchii austriackiej. Za moment wszystko się rozleci, ale teraz przez chwilę jest pięknie.
Ostatnio znowu ponarzekałem na współczesną literaturę — że mnie nudzi, że nie potrafię zainteresować się fabułą, że mam gdzieś bohaterów tych książek, że tylko reportaże o wojnach i zbrodniach przeciw ludzkości mnie interesują. Koleżanka (polonistka) zapytała, co w takim razie zdarza mi się czytać z przyjemnością. No, starocie! XIX wiek! A jak dwudziesty, to taki właśnie, jak w Marszu Radetzky’ego — staromodny, dekadencki, na chwilę przed I wojną światową, która jak biblijny potop zmyje wszystko. Na takie rzeczy nie trzeba mnie długo namawiać.
Powieść Józefa Rotha zawiera wszystko to, co modna literatura najnowsza o odchyleniu nostalgicznym (np. O zmierzchu Therese Bohman) stara się przywoływać. Tyle, że w oryginalnej, archaicznie rozwlekłej i salonowo eleganckiej postaci. Historia rodu Trottów to trzy życiorysy ludzi, którzy są czemuś wierni do końca, ale w zasadzie przedmiot tej wierności został wybrany przypadkiem. To są ludzie, o losach których decyduje wiatr historii. Jak w starych filmach o wojnie secesyjnej, jak w wielkich powieściach realistycznych, jak u Tomasza Manna. Cała książka stanowi coś w rodzaju historycznego fresku, ale koncentracja pisarza na detalu sprawia, że czyta się ją jednym tchem. A nieustannie zaznaczane przekonanie, że za chwilę wszystko to dupnie, razem z całą starą Europą, nadaje książce wybitnie dekadenckiego piękna.
Marsz Radetzky’ego to książka sprzed prawie stu lat, pisana przez autora wierzącego w wartości i kanony piękna belle epoque, zatem perspektywa jest wyłącznie męska, patriarchalna, konserwatywna. No trudno, taki urok starych powieści. Jeżeli jesteście w stanie być ponad to — warto spróbować. Bo pod względem rozmachu i malarskiej urody tekstu Roth bije na głowę dowolnie wybranych pisarzy współczesnych, z Bohman włącznie. Tak, myślałem o niej w trakcie lektury. Chciałbym, żeby jej feministyczne spojrzenie wymiksować z literacką formułą Rotha. Wszystko by się zgadzało. A skoro się nie zgadza, wolę urok pisarzy modernistycznych.
Za wierność belle epoque Roth przypłacił życiem — popełnił samobójstwo na chwilę przed wybuchem II wojny światowej. To przenosiło literaturę Rotha w dodatkowy wymiar symboliczny, podobnie było w przypadku Schulza i Witkacego. Jego świat runął ponad dwie dekady wcześniej, wraz z zamachem na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie. Potem już tylko dogorywał. Marsz Radetzky’ego to relacja z umierania tego starego świata. Bardzo urzekająca relacja.
4,5/5
PS. Z Marszem Radetzky’ego jakoś skomponowała mi się płyta ze starymi ukraińskimi baśniami i kołysankami. Dostałem ją w paczce z przedpremierowymi płytami ze słowackiej Hevhetii. I chyba jest najciekawsza z tych zapowiedzi. Z Rothem łączy ją przestrzeń — pogranicze słowacko-ukraińskie to miejsce akcji Marsza Radetzky’ego. Takie piosenki mogły być śpiewane przez babkę ordynansowi Onufremu do kołyski. Chociaż ta piosenka z video poniżej to raczej na dzień dobry.




