Ploty o bluesie, czyli biografia Erica Claptona

Eric Clapton Bóg Gitary recenzja

Gdy w poło­wie lat 60. na ścia­nie sta­cji metra Isling­ton poja­wił się napis „Clap­ton jest Bogiem”, gita­rzy­sta miał zale­d­wie 20 lat. Dzie­sięć lat póź­niej naj­waż­niej­szy bia­ły gita­rzy­sta blu­eso­wy na świe­cie zaj­mo­wał się głów­nie mar­no­wa­niem swo­je­go talen­tu – był alko­ho­li­kiem, nar­ko­ma­nem i sek­so­ho­li­kiem. W latach 80. nagry­wał bar­dzo sła­be pły­ty, a momen­ty genial­no­ści mie­wał już tyl­ko na żywo, choć grał wyłącz­nie po dwóch butel­kach moc­ne­go alko­ho­lu i koka­inie. Jak to się sta­ło, że Clap­to­no­wi uda­ło się odro­dzić na nowo i stać się następ­cą Mud­dy­’e­go Water­sa w kul­ty­wo­wa­niu blu­eso­wej tra­dy­cji, choć bar­dziej sta­rał się dołą­czyć do Hen­drik­sa i resz­ty? O tym opo­wia­da wyda­na wła­śnie bio­gra­fia autor­stwa Pau­la Scotta.

Layla i inne piosenki o miłości

Ale na począ­tek ostrze­że­nie – wytraw­ni miło­śni­cy The Yard­birds, May­al­la & The Blu­es­bre­akers, Cre­am i Blind Faith nie znaj­dą w bio­gra­fii Bóg gita­ry dla sie­bie wie­le cie­ka­we­go. Autor nie sku­pia się na muzy­ce, lecz na życiu pry­wat­nym gita­rzy­sty. Zdaw­ko­we frag­men­ty poświę­co­ne zawar­to­ści poszcze­gól­nych płyt (poza albu­ma­mi solo­wy­mi są głów­nie Fresh Cre­am i jedy­na pły­ta Derek & The Domi­nos) raczej ogra­ni­cza­ją się do kil­ku zdań łączą­cych cha­rak­ter muzy­ki ze sta­nem emo­cjo­nal­nym i psy­chicz­nym Clap­to­na. Co gor­sza, Scott bar­dziej sku­pia się na pró­bie obro­ny naj­bar­dziej nie­uda­nych płyt Clap­to­na z lat 80. (Behind The Sun, August) niż na tym, co fanów sta­re­go roc­ka inte­re­su­je naj­bar­dziej – oko­licz­no­ściach powsta­wa­nia pio­se­nek The Blu­es­bre­akers i Cre­am. Porząd­nej ana­li­zy zawar­to­ści muzycz­nej dys­ko­gra­fii Clap­to­na trze­ba szu­kać gdzie indziej.

Bo chy­ba co inne­go Scot­ta w życiu Clap­to­na inte­re­su­je. Co praw­da autor książ­ki dekla­ru­je, że jest odda­nym fanem arty­sty, jed­nak zamiast na muzy­ce, sku­pia się na skan­da­lach towa­rzy­skich i pro­ble­mach z używ­ka­mi (podob­nie jak w poprzed­nich książ­kach, bio­gra­fiach Rob­bie­go Wil­liam­sa i Gary­’e­go Bar­lo­we­’a – gwiazd boys­ban­du Take That). Wła­ści­wie nie ma się co dzi­wić – nawet tej bran­ży mało komu uda­ło się pro­wa­dzić tak buj­ne życie ero­tycz­ne. Clap­ton ustę­po­wał pola chy­ba tyl­ko Mic­ko­wi Jag­ge­ro­wi, na punk­cie któ­re­go miał zresz­tą ogrom­ny kom­pleks (woka­li­sta The Rol­ling Sto­nes pod­bie­rał mu kochan­ki, w tym m.in. Car­lę Bru­ni). Co cie­ka­we, Clap­ton miał tych kom­plek­sów wię­cej. Zazdro­ścił wszyst­kim uta­len­to­wa­nym przy­ja­cio­łom i kon­ku­ren­tom – naj­bar­dziej Hen­drik­so­wi i Harrisonowi.

Bio­rąc pod uwa­gę fakt, że Clap­to­no­wi uda­ło się odbić żonę Geo­r­ge­’o­wi Har­ri­so­no­wi, a w dodat­ku napi­sać dla niej jeden z naj­słyn­niej­szych utwo­rów świa­ta (Lay­lę), trud­no zarzu­cić auto­ro­wi bio­gra­fii, że bez­za­sad­nie obie­ra kie­ru­nek plotkarsko-tabloidowy. Swo­ją dro­gą, Har­ri­son napi­sał dla Pat­tie Some­thing z pły­ty Abbey Road – pio­sen­kę uzna­ną przez Sina­trę za naj­pięk­niej­szą pieśń miło­sną pół­wie­cza. Szko­da, że obaj noto­rycz­nie zdra­dza­li adre­sat­kę Some­thing i Lay­li. Ta histo­ria mogła się dla niej skoń­czyć tro­chę lepiej.

Five Long Years i inne bluesy

Książ­kę Scot­ta czy­ta się nie­źle, bo i histo­ria gita­rzy­sty Cre­am jest moc­no wcią­ga­ją­ca. Przy­naj­mniej do pew­ne­go momen­tu, bo mniej wię­cej od poło­wy lat 70. bio­gra­fia Clap­to­na sku­pia się wyłącz­nie na pato­lo­gicz­nych związ­kach i alkoholowo-narkotykowych cią­gach. To, co mnie naj­bar­dziej inte­re­su­je w życiu auto­ra Lay­li to moment, w któ­rym gita­rzy­ście uda­ło się prze­zwy­cię­żyć zała­ma­nie po śmier­ci syna (z któ­rym nie był zresz­tą za życia zbyt moc­no zwią­za­ny), wyjść z nało­gów, a następ­nie zało­żyć ośro­dek lecze­nia nar­ko­ma­nów i alko­ho­li­ków. I w któ­rym Clap­ton grał porząd­ne­go blu­esa zamiast „muzy­ki środ­ka”, czy­li zwy­kłe­go pop-rocka.

Co cie­ka­we, gdy Clap­ton odna­lazł w swo­im zwi­chro­wa­nym życiu względ­ny spo­kój, cał­ko­wi­cie opu­ścił go talent kom­po­zy­tor­ski (posłu­chaj­cie tyl­ko płyt Pil­grim i Rep­ti­le – tra­ge­dia!). Ale też pły­ty, na któ­rych Clap­ton gra stan­dar­dy blu­eso­we (From The Cra­dle) i pie­śni Rober­ta John­so­na nale­żą do naj­lep­szych w całej dys­ko­gra­fii arty­sty. Autor książ­ki Bóg gita­ry widzi w tym wyż­szy sens: geniusz Clap­to­na naj­le­piej obja­wia się wte­dy, gdy gita­rzy­sta chy­li czo­ła przed blu­eso­wą tra­dy­cją i sta­ra się kon­ty­nu­ować dzie­ło mistrzów – B.B. Kin­ga, J.J. Cale­’a, Mud­dy­’e­go Water­sa, Rober­ta John­so­na. W każ­dym innym przy­pad­ku muzy­kę psu­je prze­ro­śnię­te ego gita­rzy­sty – kapry­śne­go, psy­cho­tycz­ne­go, wcho­dzą­ce­go w pato­lo­gicz­ne rela­cje z inny­mi (od kobiet po przy­ja­ciół, o czym świad­czą pokręt­ne rela­cje z Geo­r­gem Har­ri­so­nem i Gin­ge­rem Bakerem).

I pew­nie dla­te­go szko­da, że eta­py współ­pra­cy z naj­wy­bit­niej­szy­mi muzycz­ny­mi kom­pa­na­mi – May­al­lem, Jac­kiem Bru­cem i Gin­ge­rem Bake­rem – trwa­ły tak krót­ko. Widać naj­więk­sze arcy­dzie­ła Clap­to­na to pły­ty, któ­re dopie­ro zapo­wia­da­ły nigdy nie wyko­rzy­sta­ny poten­cjał Cre­am, The Blu­es­bre­akers i Blind Faith. Może Clap­ton zbyt wcze­śnie uwie­rzył w to, że jest Bogiem? Bo – jak poda­je Paul Scott – już w 1974 roku pod­czas kon­cer­tu pija­ny Clap­ton miał powie­dzieć: Nie jestem Bogiem. Jestem tyl­ko gita­rzy­stą.

2/5

Skró­co­na wer­sja tek­stu uka­za­ła się w 23 nume­rze cza­so­pi­sma “Lizard Magazyn”

Lizard Magazyn 23

Plo­ty o blu­esie, czy­li bio­gra­fia Eri­ca Claptona
Facebooktwitterlinkedintumblrmail
Tagged on: