W płonącym domu, czyli “Światłość w sierpniu” Williama Faulknera

Faulkner - Światłość w sierpniu
Powieści totalnych, takich stanowiących cały odrębny kosmos, jest tak naprawdę niewiele. Światłość w sierpniu to jedna z nich i niedawno ukazała się w nowym, rewelacyjnym przekładzie Piotra Tarczyńskiego.

Dla­cze­go Świa­tłość w sierp­niu to powieść total­na? Bo każ­dy epi­zod skom­po­no­wa­ny jest tak, żeby zazę­biał się z inny­mi, ale nie kon­ty­nu­ował akcji wprost, jak w kla­sycz­nej pro­zie — zmie­nia się opty­ka, nagle zosta­je­my zapro­sze­ni w głąb myśli inne­go boha­te­ra, nastę­pu­je ostre lub tyl­ko nie­znacz­ne cof­nię­cie w cza­sie, a wszyst­ko zato­pio­ne w hip­no­ty­zu­ją­cej Faulk­ne­row­skiej nar­ra­cji, peł­nej powtó­rzeń i kar­ko­łom­nych kon­struk­cji skła­dnio­wych. Bo jest tu całe ame­ry­kań­skie Połu­dnie w jed­nym, choć zło­żo­nym obra­zie, z pło­ną­cym domem pan­ny Bur­den spi­na­ją­cym całość. I wresz­cie — bo takich ludzi, jak pastor High­to­wer, Byron Bunch i Joe Chri­st­mas nie ma.

Żałośni herosi

To są posta­ci hero­icz­ne, jak z Home­ra albo grec­kiej tra­ge­dii. Ale — ina­czej niż u Home­ra — ich hero­izm wca­le nie jest szla­chet­ny. Każ­dy boha­ter jest nazna­czo­ny tra­gicz­ną ska­zą, a ich wiel­kość tonie w ludz­kiej ułomności.

Weź­my choć­by takie­go Byro­na Bun­cha, któ­ry kocha cię­żar­ną, a dopie­ro co spo­tka­ną Lenę (wła­ści­wie nie wia­do­mo, za co), poma­ga jej przy­go­to­wać się do poro­du, potem razem z nią ści­ga ojca dziec­ka, a gdy ona wypra­sza go z wozu, w któ­rym będzie spa­ła pod­czas podró­ży, cier­pli­wie wycho­dzi, odda­la się i dalej cze­ka, a jest w tym wszyst­kim wiel­ki i żało­sny jednocześnie.

Powieść o rasizmie

Cała ta histo­ria jest o rasi­zmie. To rasizm jest siłą napę­do­wą wszyst­kich nie­szczęść, jakie doty­ka­ją boha­te­rów. Z tego powo­du moż­na współ­czuć nawet Chri­st­ma­so­wi, dum­ne­mu mor­der­cy i pod­pa­la­czo­wi, nie­na­wi­dzo­ne­mu od dziec­ka za domiesz­kę czar­nej krwi, choć zupeł­nie tego po nim nie widać. Pode­rżnął gar­dło jedy­nej oso­bie, jaka go kocha­ła i chcia­ła skło­nić ku cze­muś dobre­mu, a i tak robi się okrop­nie, gdy go lin­czu­ją. Wście­kłość tłu­mu, zapra­wio­na nie­na­wi­ścią raso­wą, jest tu wstrząsająca.

Czy­ta­łem tę książ­kę w prze­kła­dzie Słom­czyń­skie­go dwa razy i była to wspa­nia­ła lek­tu­ra. Tar­czyń­ski powieść odświe­ża, wycią­ga trze­wia, bru­ta­li­zu­je język, dzię­ki cze­mu dosta­je­my samo krwi­ste mię­so. Robi to cudow­nie, bo sty­li­za­cja odby­wa się na kil­ku pozio­mach — ina­czej zapi­sy­wa­ne są wypo­wie­dzi boha­te­rów, a ina­czej myśli uta­jo­ne i nie­wy­ra­żo­ne. Spo­ro wypo­wie­dzi pro­stych ludzi zaczy­na się od pro­ste­go: Myślę se, że. A zaraz potem czy­tel­nik jest wcią­ga­ny w kró­ciut­kie migaw­ki z myśli boha­te­rów, z któ­rych każ­da sta­no­wi mikro­sko­pij­ny mono­log wewnętrz­ny o feno­me­nal­nej sile rażenia.

Czy ten prze­kład jest lep­szy? Jest inny, bar­dziej suro­wy. Oba są wspa­nia­łe. I oba trze­ba mieć, jak się kocha Faulknera.

6/6

PS. Zawsze czy­ta­łem Faulk­ne­ra z Nic­kiem Cavem, naj­czę­ściej z The Fir­st­born Is Dead, ale aku­rat tej (jesz­cze) na wosku nie mam, więc niech będzie Henry’s Dre­am z nie­sa­mo­wi­tą, gęstą atmos­fe­rą i boha­te­ra­mi w dro­dze, wła­śnie jak Lena Grove.

W pło­ną­cym domu, czy­li “Świa­tłość w sierp­niu” Wil­lia­ma Faulknera
Facebooktwitterlinkedintumblrmail