Cichutka mantra, czyli “Drugie imię. Septologia I‑II” Jona Fossego

Jon Fosse - Septologia I-II
Z Norwegami mam tak, że wolę słuchać ich jazzu niż czytać książki, które mnie niezmiennie nudzą. Ascetyczny styl, jedzenie ryby i patrzenie na fiordy jako fabuła — jakoś mnie to nie kręci. Ale ponieważ Fosse sam do mnie przyszedł i jeszcze dostał Nobla, to zrobiłem wyjątek.

Czy było war­to? W sumie tak. Urzekł mnie język i rytm tej pro­zy, peł­nej powtó­rzeń, w zasa­dzie wto­pio­nych w mon­stru­al­ny mono­log refre­nów, a że treść jest jesz­cze bar­dziej asce­tycz­na i mini­ma­li­stycz­na od for­my, efek­tem jest cichut­ka man­tra, któ­rą doce­ni­łem. Przy­po­mi­nał mi się Bern­hard, piszą­cy w zasa­dzie dość podob­nie, ale pisarz austriac­ki na rze­czy­wi­stość narze­kał i ją wyma­zy­wał, a Nor­weg raczej akcep­tu­je życie jako takie, nawet, jeże­li nie jest wesołe.

Jest to książ­ka o samot­no­ści i sta­ro­ści. Spo­rą jej część wypeł­nia­ją wspo­mnie­nia, dla­te­go poza Bern­har­dem przy­po­mi­nał mi się Berg­man, zwłasz­cza Tam, gdzie rosną poziom­ki. Nuda, ale cał­kiem ład­na. Tyl­ko roz­wa­ża­nia reli­gij­ne prze­rzu­ca­łem, bo ani mnie nie inte­re­so­wa­ły, ani nie były jakoś szcze­gól­nie ory­gi­nal­nie poda­ne (znów kła­niam się mojej kole­żan­ce — Jadwi­go, bar­dzo lubię z Tobą roz­ma­wiać o książkach).

Nato­miast nie bie­rze mnie zachwyt nad nowa­tor­stwem Sep­to­lo­gii, że cała książ­ka to tyl­ko jed­no zda­nie. No nie wiem, skład­nia jest cał­kiem logicz­na, z pod­mio­ta­mi i orze­cze­nia­mi, tyl­ko kro­pek bra­ku­je. Ale tak, to jest ładne.

W sumie — mam do Fos­se­go sto­su­nek ambi­wa­lent­ny. Bar­dzo ład­na, nud­na książ­ka, któ­rej za jakiś czas nie będę pamię­tał ani nie będę wycze­ki­wał kolej­nych tomów Sep­to­lo­gii (Dru­gie imię zawie­ra dwie czę­ści z sied­miu). Za to cie­szę się, że Nobli­sta tra­fił się wydaw­nic­twu ArtRa­ge, któ­re jest cał­kiem nowe, wyda­je książ­ki niszo­we i jest cią­gle na roz­ru­chu. Przy­da im się ten wiatr w żagle, niech się sprzedaje.

4/6

PS. Powie­ści towa­rzy­szy na obraz­ku nor­we­ski jazz, a wła­ści­wie to bar­dziej folk, czy też wypad­ko­wa jed­ne­go i dru­gie­go. Pły­ta pocho­dzi z kata­lo­gu Hubro, a jest on w cało­ści wyda­ny prze­pięk­nie. Wybra­łem Erlen­da Apne­se­tha, bo jest on skrzyp­kiem gra­ją­cym na tra­dy­cyj­nym instru­men­cie z Har­dan­ger — takim samym, na jakim grał Muzy­kant, któ­ry żył z jed­ną z dru­go­pla­no­wych boha­te­rek tej książ­ki, ale potem nagle przepadł.

Cichut­ka man­tra, czy­li “Dru­gie imię. Sep­to­lo­gia I‑II” Jona Fossego
Facebooktwitterlinkedintumblrmail