Trudno o książkę bardziej na czasie. Równo 50 lat po antysemickiej nagonce, w wyniku której Polskę opuściło kilkadziesiąt tysięcy Żydów, znowu wypuściliśmy demony z szafy. Grynberg przypomina, do czego to może doprowadzić.
Księga Wyjścia nie jest krzepiącą lekturą. Dziesiątki rozmów Mikołaja Grynberga z ludźmi, którzy zostali wygnani, wyemigrowali na własne życzenie lub znosili prześladowania w kraju po Marcu 1968 przeplatają się z historią rodzinną autora. Rozmowa z ojcem nie tylko porządkuje rytm książce, ale też intensyfikuje jej autentyczność. Pisarz wydaje się mówić w ten sposób: wysłuchajcie nas, bo opowiadamy historię, która nie jest łatwa dla nikogo — ani dla jej bohaterów, ani dla autora spisującego rozmowy, ani dla słuchaczy. Ale trzeba ją opowiedzieć.
I tu może paść pytanie — co to zmieni? Czy Księga Wyjścia ma taką moc sprawczą, żeby choć trochę ostudzić polski antysemityzm, jak się okazało, wciąż bardzo żywy w narodzie? Prawdopodobnie nie. Jak autor książki przyznał kilka dni temu na spotkaniu w Teatrze Nowym w Poznaniu, istnieje bardzo niewiele książek, które zmieniły świat, w dodatku przeważnie na gorsze. Kiedyś wierzyło się w to, że świadectwa ocalałych z Holokaustu i innych zbrodni przeciwko ludzkości są w stanie uchronić ludzkość od ponownych katastrof. Ale kilka niedawnych (Rwanda, Bałkany) i bardzo aktualnych (Syria) masowych zbrodni uświadamiają, że to nie działa.
Grynberg rozmawia z wygnanymi po Marcu Żydami, bo tak trzeba. Bo w ten sposób ukazuje tragedię tysięcy ludzi, wspólnotę losu wygnańców, a przy okazji pozwala swoim rozmówcom podzielić się tym ciężarem. Wysłuchuje ich, pozwala im na to, by wreszcie zostali wysłuchani. Przy okazji dzieli się historią własnej rodziny — nie tylko z czytelnikami, także z rozmówcami. To daje siłę. I ludziom, i opowiadanej przez nich historii.
Co czytelnik ma z tym zrobić? Skoro książka najprawdopodobniej świata nie zmieni, chyba po prostu wysłuchać. Może dzięki temu nie damy się (jako społeczeństwo) aż tak łatwo wkręcić w populistyczną antysemicką narrację, która zdominowała od lutego dyskurs w Polsce. I to nie tylko dyskurs skrajnie nacjonalistyczny, ale też ten oficjalny, niby tylko po staremu prawicowo-konserwatywny, prowadzony przy kawce i słodkim z włączonym telewizorem w tle.
Może mimo wszystko nie damy przyzwolenia na podsycanie dawnych polsko-żydowskich konfliktów. Chciałoby się, żeby to było możliwe. Chciałoby się, żeby takie książki miały więcej czytelników niż gazety podsycające nienawiść. Ale jak zwykle jest na odwrót. Tym razem jest na odwrót równo 50 lat po hańbiącej nas antysemickiej tragedii z Marca 1968.
Tak bardzo przykro.
5/5