Inżynier Mamoń mówi w Rejsie, że jemu się podobają melodie, które już raz słyszał. Poprzez reminiscencję. Powieść Czekaj, mrugaj z pewnością znajdzie amatorów wśród czytelników, którzy lubią zdania już raz czytane. Albo widziane w filmie.
To właściwie nie jest żaden zarzut. Raczej jakiś przepis na dość poczytną książkę — nawet, jak jest ambitna. Jaume Cabré dość konsekwentnie z tego korzystał — do przeciętnych historii dodawał tonę bibliografii, a potem ciął kilka historii na kawałki i układał naprzemiennie. Co w tym złego? Ludzie kupują, czytają, książka mniej więcej się broni pod względem artystycznym, wszystko w porządku.
Czekaj, mrugaj Gunnhild Øyehaug też jest OK, a w dodatku jest napisana w dobrym stylu. Zamiast przytłaczającego mądrzenia się i nadmiernego przeestetyzowania w stylu Cabrégo dostajemy raczej czarujące historie miłosno-egzystencjalne, opowiadane z kobiecego punktu widzenia. Tak mniej więcej w stylu ambitnych komedii romantycznych albo lżejszych filmów z Sundance. Umówmy się, że to jest w porządku.
A jednak coś mi w prozie Gunnhild Øyehaug nie pasuje. Po pierwsze — nie wierzę w to, że ktokolwiek może, jak bohaterowie Czekaj, mrugaj, za swoje ulubione książki podawać Zamek Kafki i Boską komedię Dantego, a w dodatku złapać na to jakiegokolwiek kandydata na romans. Ten miks jest zbyt pretensjonalny, nawet dla czytelników po skończonej polonistyce.
Po drugie — rolę słyszanych już raz melodii inżyniera Mamonia pełnią w tej książce dwa filmy. Między słowami Sofii Coppoli i Przed wschodem słońca z tandemem Delpy-Hawke. Oba filmy są przez Gunnhild Øyehaug nadmiernie wyeksponowane, a ich estetyka tworzy szkielet kompozycyjny powieści. Oba filmy świetnie ogląda się w wieku 20 lat, ale później to już niekoniecznie, chyba że z sentymentu. Ja ich sentymentem nie darzę. Nie widzę nic uroczego w związku młodej dziewczyny ze starym dziadem ani w spacerowaniu z kimś przez całą noc, ale za to raz na 10 lat. To są filmy, w których nazwisko Dostojewski (wymawiane po amerykańsku: Do-Sto-Ye-Vskyyyy, jak w jednej z komedii Woody’ego Allena) jest zawsze słowem-kluczem użytym tylko po to, żeby podnieść intelektualne quality score. Tu chyba podobną funkcję spełniają Dante z Kafką.
Na szczęście jest to robione z wdziękiem. Mała próbka z Dantem: W przyszłości to uczucie, że ma w domu, a już zwłaszcza w łóżku, nieznajomą kobietę i że ta kobieta później mówi, że chce za niego wyjść i mieć z nim dzieci, chociaż sama też go nie zna, będzie go nawiedzać niczym duch z czasów, gdy Kåre w połowie drogi swego żywota w pośród ciemnego znalazł się lasu, albowiem z prostej zbłąkał się ścieżki.
A może się czepiam, bo nie lubię nudnych (choć przyznaję — momentami wdzięcznych) dyskusji o wszystkim i o niczym z Przed wschodem słońca i jego sequela. Wyrosłem.
3/5
PS. Na soundtrack najlepiej nadawałaby się PJ Harvey, bo w książce pojawiają się odniesienia do jej piosenek, ale nie mam PJ na żadnym fizycznym nośniku. No to niech będzie Kim Myhr, bo jest z Norwegii. Muzyce towarzyszy bardzo ładny poemat Caroline Bergvall: To tylko dwie godziny pociągiem. Żeby dotrzeć nad morze. Jeżeli wezmę szybki pociąg, mogę szybko tam dotrzeć, przez kilka godzin spacerować po plaży, a potem wrócić. Nadal mam kilka godzin na spacer, zanim zrobi się zimno i ciemno. Światło będzie powoli tonęło w morzu. Właśnie to zamierzam zrobić.
Piszę o tej płycie w najnowszym Lizardzie, zajrzyjcie koniecznie. Na dokładkę Trondheim Voices, bo z Norwegii i pięknie wygląda.