Nie, nie przeczytałem całej Komedii ludzkiej, naprawdę mam w życiu inne zajęcia. Ale odsłuchałem wszystkie audiobooki i doczytałem do nich kilka ebooków — całą kolekcję z Wolnych Lektur. To i tak wygląda na wariactwo.
Właściwie to nie wiem, skąd mi się wziął kompleks balzakowski. Może zawsze miałem słabość do tych półek w bibliotece, na których kurzyły przez nikogo nie czytane od lat powieści dziewiętnastowieczne, te wszystkie skazane na los rozpałki w kotłowni tomy Kraszewskiego i reszty? Przeszkadzała mi w tym alergia na kurz. Teraz z Balzakiem jest łatwiej, bo można go połknąć na cyfrze albo odsłuchać z telefonu w drodze do pracy. Ja maszerowałem wzdłuż Słowiańskiej i biegałem po Parku Sołackim z Balzakiem na uszach przez całą zimę i dobry kawał jesieni.
A jeszcze przypomina mi się taka sytuacja z Kołobrzegu, gdy dyskutowałem z pijanym znajomym o najfajniejszych najnudniejszych książkach świata. Kolega mi sapnął z przekąsem, że tylko Proust, bo chyba nie myślę, że Balzac. Trochę się zjeżyłem, bo wtedy Ojca Goriot i Jaszczura przeczytałem i ceniłem, a W stronę Swanna niekoniecznie. I dlatego było dla mnie jasne, że po przeczytaniu całego Prousta (też na cyfrze z Wolnych Lektur) przyszła pora na Balzaka.
Czy to się nadaje do czytania?
Zależy. Jako całość — na pewno nie. Kto w XXI wieku ma czas na przeczytanie cyklu 130 książek? To gorsze niż oglądanie seriali. No i tylko część z nich została przetłumaczona na polski, trzeba znać język Króla-Słońce. A ja nie znam i chyba już nigdy się go nie nauczę. Co gorsza, polskie przekłady pióra pangenialnego Boya-Żeleńskiego coraz gorzej znoszą próbę czasu. Czytamy Boya, bo nic nowszego i lepszego nie ma. Ale jego polszczyzna sprzed stu lat powoli staje się zbyt archaiczna. W dodatku Boy sam dodatkowo archaizował tekst, w ramach stylizacji.
Kolejna trudność jest taka, że Komedia ludzka jest bardzo nierówna. Obok rzeczy znakomitych (Jaszczur, Ojciec Goriot, Emilia Grandet, Córka Ewy, Kobieta trzydziestoletnia) znajdują się przeciętne (nudnawa Kobieta porzucona, tendencyjny Proboszcz z Tours, zabawne ale złośliwe i archaiczne w formie Małe niedole pożycia małżeńskiego), a nawet skrajnie nudne i po latach właściwie nieczytelne (wszystkie powieści o bankach, inwestycjach i szeroko pojętym robieniu pieniędzy, np. Gobseck i Bank Nucingena). Zwłaszcza tej ostatniej pozycji czytać się nie da. Dobrze, że audiobook trwał tylko jakieś dwie i pół godziny.
Śmierć autora
W związku z tym, że Balzaka w całości przeczytać się nie da, pozostaje nam tylko czytanie fragmentów. Bo każda jego powieść to tylko fragment większej całości, składającej się na legendarną, nieosiągalną Komedię ludzką. Zawsze fragment — to brzmi jak motto postmodernistów, których nadejścia Balzac nawet nie przeczuwał. To, co nie wynika wprost z warsztatu pisarza, znalazło źródło w odbiorze. Dzieło oderwało się od pisarza i zależy już wyłącznie od czytelnika, jego widzimisię i braku czasu na czytanie całości. Jest w tym coś urzekającego.
Zapytacie pewnie: i na cholerę mi ten Balzac? Ale przecież było mi bardzo dobrze z tymi książkami na uszach i w Kindlu. Okropnie lubię ten staroświecki język Boya — nawet, jeśli wolałbym nowy przekład. Fascynują mnie te historie o budzeniu się prawdziwych namiętności w trzydziestoletnich kobietach, spychanych przez społeczeństwo francuskie na margines życia. Mam wrażenie, że dzisiaj kobieta balzakowska byłaby starsza o dekadę lub dwie, niż w czasach hrabiny Marii de Vandenesse. Ale wierzcie mi, że także dziś pisze się o nich książki. Niekoniecznie tak dobre, jak te archaiczne ramoty z XIX wieku.
A do tego wszystkiego będę mógł powiedzieć o jakimś współczesnym zakalcu tak: ta książka jest nudna jak flaki z olejem, nie da się jej czytać, a wiem co mówię — mam na liczniku kilkanaście balzaków. I tyle. Korekty Franzena wyrzuciłem do kosza, a Balzac został. To wiele mówi o Korektach.
Tylko miłość?
I lubię wreszcie te wszystkie balzakowskie figury, które stają naprzeciw świata i wygrażają mu piąstką. Ci wszyscy duchowi kuzyni Eugeniusza Rastignaca i Rafaela de Valentin, wygrażający światu małymi piąstkami. Na przykład Daniel d’Arthez, bohater Sekretów księżnej de Cadignan, jeden z rzadkich za naszych czasów ludzi, którzy łączą charakter z talentem (chyba tutaj zza maski bohatera-literata łypie prawdziwy autor). I wszystkie niepospolite bohaterki książek poświęconych kobietom trzydziestoletnim. Przy lekturze większej ilości tekstów Balzaka z ludzi buntujących się przeciw światu i społeczeństwu niepostrzeżenie tworzy się cała armia walcząca o lepsze jutro. To pewnie dlatego Bob Dylan pisał w Kronikach, że jego filozofia jest bardzo prosta i głosi, że czysty materializm to przepis na obłęd.
Balzac mówi, że odtrutką na materializm jest tylko miłość. Taka dojrzała, świadoma siebie i swojej wartości. Miłość jest ważniejsza od sukcesu, władzy, a nawet pieniędzy, a taka konkluzja słynnemu skąpcowi nie przychodziła łatwo. Balzac pisze w Kurateli tak: Miłość nie radzi się metryki; nikt nie kocha kobiety dlatego, że ma tyle a tyle lat, że jest ładna lub brzydka, głupia lub sprytna; kocha się, bo się kocha. I tyle.
A może to nieprawda? Niektóre z części cyklu Komedii ludzkiej pokazują, że najważniejszy jest sukces mierzony wysokością majątku. Któremu Balzakowi wierzyć? Temu zakochanemu w kobietach trzydziestoletnich czy temu zakochanemu w bankach i wekslach? I co zwycięża — miłość czy obłęd materializmu?
Bez oceny, bo się nie da.
PS. Na zdjęciach ulica Słowiańska w Poznaniu i dwa jaszczury — paryski i bielski. Jeden z nich to kawał skóry, a drugi — sami sobie sprawdźcie.