Ishiguro w pierwszej powieści po Noblu wraca do dystopijnego SF zakamuflowanego pod formą realizmu, znanego z Nie opuszczaj mnie. Znowu porusza, ale trochę mniej.
O ile w Nie opuszczaj mnie bohaterami były dzieciaki hodowane na dawców narządów dla bogatych ludzi u władzy, o tyle tym razem tytułowa Klara jest jednym z droidów zaprojektowanych jako Sztuczni Przyjaciele (SP) dla prawdziwych, choć nieco modyfikowanych nastolatków. Narracja prowadzona z punktu widzenia androida to zawsze ciekawy zabieg formalny. Klara próbuje rozpoznać porąbany świat ludzi przekraczających właśnie granicę prowadzącą do ery postludzi — dziwi się, uczy, współczuje. I próbuje się poświęcić, realizując tym samym stary schemat mesjanizmu.
Ishiguro umieszcza w powieści wiele interesujących spostrzeżeń dotyczących procesów, które już można obserwować w bogatszej części świata. Na przykład postępujący klasizm (elitarna edukacja i spychanie na margines pozostałych, gorzej sytuowanych), faszyzujące wątki w neoliberalnym dyskursie, korporacjonizm. Bohaterowie Ishigury gadają tak, jak by ich żywcem wyciągnąć z korpoświata (jeden z nich przekonuje mniej więcej tak: nie jesteśmy faszystami, ale sami przyznacie, że biali muszą się bronić), a biedniejszy chłopak z sąsiedztwa mimo ogromnego potencjału intelektualnego nie może dostać się na studia bez protekcji.
A no właśnie — na dobre uczelnie dostają się tylko młodzi ludzie poddani bioinżynieryjnym modyfikacjom, a słabszych uczelni… już nie ma. Problem polega na tym, że ci modyfikowani ludzie dość często umierają przed wejściem w dorosłość. I jeszcze jedna ciekawa sprawa — dzieciaki z przyszłością uczą się wyłącznie online. Edukacja przestała być przygodą, przypomina bardziej ośmiogodzinny dzień pracy w biurze. Oby ta prognoza się nie sprawdziła.
Potencjał intelektualny powieści Ishigury jak zwykle robi wrażenie, ale sama fabuła tym razem jakoś nie porywa. Lekturze Nie opuszczaj mnie towarzyszyło napięcie (a może im się uda, niech się uda!), a nowa powieść jest dość przewidywalna. W końcu opowiada droid — empatyczny, gotowy na poświęcenie dla ludzkiej przyjaciółki, ale jednak droid. Wiadomo, że musi kiedyś skończyć z kablami na wierzchu. A że wszyscy wokół ciągle gadają, gadają i gadają, robi się sennie. Tekst nie naraża czytelnika na intelektualne trudności, ale nuży — jest przegadany. Język się broni, ale bez wielkiej finezji. Może to też wina pośpiesznego przekładu, w końcu Noblistę trzeba wydawać jak najszybciej?
4/6
PS. Bardzo lubię okładkę tej książki, wraz z wariacjami na temat obrazu ze słońcem umieszczonymi we wklejce z przodu i z tyłu tomu. Dlatego też dokładam inną rzecz, z jeszcze ładniejszą okładką — Fado polskiej Bastardy i Portugalczyka João de Sousy. Śliczne wydanie, warto mieć w kolekcji.