Jeszcze raz o metalach, czyli “Jełgawa ʼ94” Jānisa Joņevsa

Jełgawa ʼ94
Powieść wspomnieniowa z Łotwy o słuchaniu metalu i dorastaniu w najntisach w Europie Wschodniej. Nigdy nie byłem prawdziwym metalem i chyba jestem ciut młodszy (tylko ciut), ale i tak jestem w targecie. Coś tu się już o metalu pojawiało.

Wspo­mnie­nio­wa powieść Jāni­sa Joņe­vsa nie jest jakąś szcze­gól­nie wybit­ną lite­ra­tu­rą. Styl pro­ściut­ki, fabu­ła zdaw­ko­wa, raczej garść aneg­dot z okre­su dora­sta­nia, co mi w jakiś spo­sób przy­po­mi­na­ło wcze­sne­go Sta­siu­ka opo­wia­da­ją­ce­go o tym, jak został pisa­rzem. Przy czym Sta­siuk pisał lepiej.

Jeł­ga­wa to jakaś dziu­ra na Łotwie, a w zasa­dzie gdzie­kol­wiek w Pora­dzie­cji, co czy­ni prze­strzeń akcji raczej uni­wer­sal­ną. Wszy­scy w tej książ­ce słu­cha­ją meta­lu, poza dre­sa­mi. I leci sobie ta opo­wieść — naj­pierw grun­ge, potem doom (My Dying Bri­de, Tia­mat i inni, aku­rat tych dwóch zespo­łów słu­cham do dziś), wresz­cie death i black. Czy­ta­łem, bo lubię to wszyst­ko, choć w róż­nym stop­niu. Histo­rie w tle doty­czą głów­nie picia alko­ho­lu i pierw­szych, nie­uda­nych zresz­tą rela­cji sier­ściu­chów w dziew­czy­na­mi. I to naj­słab­sza część książ­ki, bo fabu­ła kuleje.

Za to o muzy­ce Joņevs pisze z uczu­ciem praw­dzi­wym (o dziew­czy­nach pisze bez uczu­cia). Widać od razu, co tu jest tema­tem numer jeden. Do nar­ra­cji o meta­lu autor pod­cho­dzi z ency­klo­pe­dycz­ną wni­kli­wo­ścią. Mimo kon­wen­cji wspo­mnie­nio­wej spraw­dzał po latach źró­dła (są wymie­nio­ne), więc przy oka­zji przy­bli­żył łotew­ską sce­nę meta­lo­wą (kom­plet­nie mi nie­zna­ną i nie jestem wca­le jej cie­ka­wy). Książ­kę doczy­ta­łem do koń­ca, bo była napi­sa­na z miło­ści do muzyki.

Na przy­kład o moim naj­ulu­bień­szym Tia­ma­cie leci to tak: Mia­łem pły­tę Tia­mat Wil­dho­ney. Usły­sza­łem ich w audy­cji w radiu Roka­da. To było dobre jak baj­ka, nie, mrocz­ne jak baj­ka, smut­ne jak baj­ka. Ten facet ryczał niczym niedź­wiedź i potem dołą­cza­ły do nie­go kobie­ce gło­sy; wyobra­ża­łem sobie, że one śpie­wa­ją nago.

I to wszyst­ko by się zga­dza­ło. Tyl­ko tyle, a mnie cie­szy­ło. Nato­miast czy­tel­ni­kom, któ­rzy najn­ti­so­we­go meta­lu nie lubią, raczej bym tej książ­ki nie wcisnął.

3/6

PS. Kocham Wil­dho­ney. Słu­cham czę­sto w samo­cho­dzie. A Joņevs pisał o tym fragmencie:

A ja bar­dziej lubię Wha­te­ver That Hurts.

PPS. Kurt­ka ze zdję­cia nie moja, tyl­ko synal­ka. On od Tia­ma­tu woli Death i Obi­tu­ary, ja umiar­ko­wa­nie. Z death meta­lu to u mnie głów­nie Vader.

Jesz­cze raz o meta­lach, czy­li “Jeł­ga­wa ’94” Jāni­sa Joņevsa
Facebooktwitterlinkedintumblrmail
Tagged on: