Powieść wspomnieniowa z Łotwy o słuchaniu metalu i dorastaniu w najntisach w Europie Wschodniej. Nigdy nie byłem prawdziwym metalem i chyba jestem ciut młodszy (tylko ciut), ale i tak jestem w targecie. Coś tu się już o metalu pojawiało.
Wspomnieniowa powieść Jānisa Joņevsa nie jest jakąś szczególnie wybitną literaturą. Styl prościutki, fabuła zdawkowa, raczej garść anegdot z okresu dorastania, co mi w jakiś sposób przypominało wczesnego Stasiuka opowiadającego o tym, jak został pisarzem. Przy czym Stasiuk pisał lepiej.
Jełgawa to jakaś dziura na Łotwie, a w zasadzie gdziekolwiek w Poradziecji, co czyni przestrzeń akcji raczej uniwersalną. Wszyscy w tej książce słuchają metalu, poza dresami. I leci sobie ta opowieść — najpierw grunge, potem doom (My Dying Bride, Tiamat i inni, akurat tych dwóch zespołów słucham do dziś), wreszcie death i black. Czytałem, bo lubię to wszystko, choć w różnym stopniu. Historie w tle dotyczą głównie picia alkoholu i pierwszych, nieudanych zresztą relacji sierściuchów w dziewczynami. I to najsłabsza część książki, bo fabuła kuleje.
Za to o muzyce Joņevs pisze z uczuciem prawdziwym (o dziewczynach pisze bez uczucia). Widać od razu, co tu jest tematem numer jeden. Do narracji o metalu autor podchodzi z encyklopedyczną wnikliwością. Mimo konwencji wspomnieniowej sprawdzał po latach źródła (są wymienione), więc przy okazji przybliżył łotewską scenę metalową (kompletnie mi nieznaną i nie jestem wcale jej ciekawy). Książkę doczytałem do końca, bo była napisana z miłości do muzyki.
Na przykład o moim najulubieńszym Tiamacie leci to tak: Miałem płytę Tiamat Wildhoney. Usłyszałem ich w audycji w radiu Rokada. To było dobre jak bajka, nie, mroczne jak bajka, smutne jak bajka. Ten facet ryczał niczym niedźwiedź i potem dołączały do niego kobiece głosy; wyobrażałem sobie, że one śpiewają nago.
I to wszystko by się zgadzało. Tylko tyle, a mnie cieszyło. Natomiast czytelnikom, którzy najntisowego metalu nie lubią, raczej bym tej książki nie wcisnął.
3/6
PS. Kocham Wildhoney. Słucham często w samochodzie. A Joņevs pisał o tym fragmencie:
A ja bardziej lubię Whatever That Hurts.
PPS. Kurtka ze zdjęcia nie moja, tylko synalka. On od Tiamatu woli Death i Obituary, ja umiarkowanie. Z death metalu to u mnie głównie Vader.