Przez święta wylogowałem się z internetu, wyłączyłem wszelkie wiadomości i wsiąkłem w powieść historyczną z IX wieku.
Nie było to bardzo łatwe, bo żeby czytać z przyjemnością Starą baśń, trzeba było zapomnieć nie tylko o absurdach związanych z naszą heroiczną walką z epidemią, ale jeszcze też o tej okropnej ekranizacji Jerzego Hoffmana, której znieść nie mogę. Jednak potrzeba ucieczki jak najdalej stąd była tak silna, że udało się nawet zapomnieć o Domanie/Ziemowicie/Wiedźminie w filmie sprzed kilkunastu lat. Na szczęście wtedy skończyłem już szkołę i nie musiałem iść na to z klasą do kina.
Trzeba było jeszcze przymknąć oko na dłużyzny (zwłaszcza w partiach poświęconych ubogiemu a dobremu Piastunowi), momentami natrętny dydaktyzm i mocno podkręconą nienawiść do wszystkiego, co niemieckie — usprawiedliwione historycznie, choć dziś nieco ujmujące dziełu. Jak już się powłącza wszystkie filtry, przyjemność lektury jest niezrównana.
Okrucieństwo ahistoryczne
I tak historia o Popielu (tu pogardliwie nazywanego Chwostkiem) trującym stryjów i ciemiężącym kmieci jest nie tylko barwnie opowiedziana, ale zaskakująco wstrząsająca. Opisy wyrzucania trupów przez okna wieży w XIX wieku miały zapewne podkreślać barbarzyństwo zapatrzonego we wczesnośredniowiecznych Niemców władcy, ale dziś może być odczytywana przez pryzmat humanitarnych tragedii i okrucieństw z ostatniego stulecia. I to jest ciągle świeże, mimo pozornej staroświeckości Kraszewskiego.
Weźmy choćby fragment, w którym opisane są ciała nieszczęsnych obrońców wieży nad Gopłem: na spodzie, na dnie leżały stosy ciał pogniecionych, połamanych, zsiniałych, gnijących, rusztowanie i belki z którymi runęli, przybiły jednych, drudzy się padając pozabijali. Na górnej połaci leżały dwa ciała Chwostka i żony, z głodu czy od trucizny zmarłych, sinymi plamami okryte. Żyw tu już nikt nie pozostał. Zbuntowanemu znać ludowi z górnej połaci pułap ciśnięto na głowy, kamieniami ciężarny, i zgniótł motłoch, na miazgę gruchocząc. Czasami zastanawiałem się, czy czytam powieść historyczną o IX wieku czy o Mauthausen. Najwyraźniej skłonność ludzi do okrucieństwa jest ahistoryczna.
Kwiaty na mogiłach
Z drugiej strony, Stara baśń Kraszewskiego to pochwała życia (Doman, Dziwa, a paradoksalnie nawet stara wiedźma Jaruha, zmierzająca na Kupałę w nadziei, że ktoś pijany pomyli ją z młodą dziewczyną) i pieśni afirmującej to właśnie życie. Stąd tak wiele fragmentów tekstu wkładanych w usta wędrownemu śpiewakowi, stąd też refreny wyrywające się dziewiętnastowiecznemu niby narratorowi (Łado!). Pieśń jest tu zawarta w strukturze narracji. Chwali to, co w dawnych obyczajach dobre i szlachetne (a dużo tego jest, bo tekst ma wymowę zdecydowanie konserwatywną). Pieśń wreszcie cały ten świat tworzy, wskrzesza na nowo z ułomków powypisywanych z kronik historycznych, z Długosza przede wszystkim:
Leszkowie i ich panowanie, rząd gminowładny pierwotny, obalenie książęcej władzy Lechów przez kmieciów, których Piast przedstawia, są jedynymi jasnymi pozostałościami historycznymi, które mają znaczenie. W tym wszystkim pełno jednak poezji, pełno pomysłów pięknych, na które się składały wieki, i wartość artystyczna tego płodu wyobraźni i natchnienia narodowego jest niezaprzeczoną. One są kwiatem tym wyrosłym na mogiłach, który coś przecie ma w sobie z ciał i ducha szczątków pokrytych nimi…
Mimo tych wszystkich dłużyzn i dydaktyzmu warto było zdmuchnąć kurz z Kraszewskiego (metaforycznie, czytałem wersję cyfrową z Wolnych Lektur, tym razem z absurdalnie randomową grafiką na karcie tytułowej — zróbcie coś z tym). Coś czuję, że będę jeszcze do wybranych pozycji z cyklu historycznego Kraszewskiego wracał. Tymczasem — i ja tam byłem, miód, piwo piłem…
4,5/6
PS. Dzisiaj bez muzyki, bo przy kominku podczas świąt cieszyliśmy się ciszą wylogowanych uciekinierów z 2020.