Najntis z Wyborczej, czyli “Niepowtarzalny urok likwidacji” Lipińskiego i Matysa

 

Niepowtarzalny urok likwidacji
Najnowszy zbiorek reportaży z Czarnego wypełniły w całości teksty dwóch dziennikarzy, Piotra Lipińskiego i Michała Matysa, drukowane w “Gazecie Wyborczej” w latach 90. Zebrane w całość, tworzą coś w rodzaju szkicu do portretu epoki przejściowej.

Wła­śnie naj­bar­dziej wyra­zi­stym wra­że­niem obec­nym pod­czas lek­tu­ry tych trzy­dzie­stu kil­ku krót­kich tek­stów jest wra­że­nie przej­ścio­wo­ści, tym­cza­so­wo­ści. Niby już upa­dła Pol­ska Ludo­wa, ale jesz­cze w nie­któ­rych sądach nosi się łań­cu­chy z napi­sem PRL, bo nie ma pie­nię­dzy na nowe. Dłu­go wycze­ki­wa­na gospo­dar­ka wol­no­ryn­ko­wa koja­rzy­ła się głów­nie z bie­dą i ban­dyc­ką wer­sją kapi­ta­li­zmu, a sym­bo­lem luk­su­su sta­ły się odku­rza­cze Rain­bow wci­ska­ne na raty przez akwi­zy­to­rów za nie­przy­wo­ite pieniądze.

Migawki z 90.

Dla mnie wcze­sne najn­tis to czas utra­co­ny — pod­sta­wów­ka, zbie­ra­nie czer­wo­nych stó­wek z Waryń­skim na lody i pierw­sza lek­tu­ra Wład­cy Pier­ście­ni z wypie­ka­mi na twa­rzy, bo bałem się jak cho­le­ra. Nie pamię­tam tego, z jakim tru­dem poko­le­nie rodzi­ców prze­zwy­cię­ża­ło kry­zys gospo­dar­czy po roz­pa­dzie PRL, ale pamię­tam, że nagle pootwie­ra­ło się dużo wię­cej skle­pów, kupo­wa­łem mnó­stwo pirac­kich kaset na bazar­kach (zwłasz­cza Pink Floyd i Depe­che Mode, a póź­niej też róż­ne Metal­li­ki i Para­di­se Lost — te już z holo­gra­ma­mi), ale na każ­dym kro­ku sły­sza­ło się takie sło­wa jak wyzysk i zło­dziej­stwo. Zda­rzy­ło mi się przy­snąć przy ter­ka­ją­cym kole for­tu­ny i to w zasa­dzie było faj­ne, choć dziś sar­mac­kie wąsy Woj­cie­cha Pija­now­skie­go i sek­si­stow­skie żar­ci­ki z roli Mag­dy Masny w tym pro­gra­mie koja­rzą mi się z jakimś kul­tu­ral­nym Dzi­kim Zacho­dem. Na szczę­ście był jesz­cze Owsiak w miga­ją­cym i ska­czą­cym po ekra­nie pro­gra­mie Rób­ta co chce­ta, a wła­śnie star­to­wa­ła jego Orkie­stra. Tak mi się to mniej wię­cej koja­rzy. I jesz­cze serek homo­ge­ni­zo­wa­ny z buł­ką poznań­ską na śniadanie.

Repor­ta­że Lipiń­skie­go i Maty­sa zebra­ne w książ­ce Nie­po­wta­rzal­ny urok likwi­da­cji wła­śnie o tym trak­tu­ją — o kapi­ta­li­zmie, bazar­kach, bie­dzie, rekla­mach, Pija­now­skim i Owsia­ku. I jesz­cze o paru innych spra­wach. Krót­kie, gaze­to­we repor­ta­że zebra­ne w jed­nym miej­scu sta­no­wią zbiór miga­wek z lat 90. Dla­te­go czy­ta­ło mi się je przy­jem­nie, tro­chę nostal­gicz­nie — bo zasad­ni­czo wszyst­ko, co się koja­rzy z cza­sem utra­co­nym, koja­rzy się tro­chę nostal­gicz­nie. Pew­nie inny odbiór tych tek­stów będą mie­li ci, któ­rzy inwe­sto­wa­li wte­dy w bań­ki spekulacyjne.

Komentarz poszukiwany

Cze­go mi w tej książ­ce bra­ku­je? Porząd­ne­go komen­ta­rza — histo­rycz­ne­go lub publi­cy­stycz­ne­go, ale spi­sa­ne­go po latach. Wszyst­kie tek­sty są prze­dru­ko­wa­ne w ory­gi­nal­nej posta­ci z “Gaze­ty Wybor­czej”, jed­nak przy­da­ło­by się każ­de­mu z nich parę przy­pi­sów albo przy­naj­mniej jakieś dłuż­sze posło­wie. Dla­cze­go? Bo czy­tel­nik z regu­ły zna dal­sze losy opo­wia­da­nych przez publi­cy­stów histo­rii (np. afe­ry Art‑B, roz­wo­ju tele­tur­nie­jów czy spo­łecz­ne­go suk­ce­su WOŚP) i ocze­ku­je jakie­goś komen­ta­rza do tek­stów ury­wa­ją­cych się nagle np. w 1992 roku.

Każ­dy z arty­ku­łów jest poprze­dzo­ny kró­ciut­kim, jedno- lub dwuz­da­nio­wym wpro­wa­dze­niem, jed­nak peł­nią one chy­ba tyl­ko funk­cję ambien­to­wą — pod­trzy­mu­ją nastrój i two­rzą złu­dze­nie, że przed­sta­wio­na histo­ria jest spój­na. A nie jest — to po pro­stu zbiór tek­stów funk­cjo­nu­ją­cych kie­dyś osob­no, pisa­nych w ramach codzien­ne­go, dzien­ni­kar­skie­go rze­mio­sła. Dobrze, że moż­na je prze­czy­tać w jed­nym tomi­ku, ale szko­da, że bra­ku­je im metatekstu.

To na koniec ory­gi­nal­ny komen­tarz z epoki:

Mniej wię­cej tak to pamiętam.

3,5/5

Najn­tis z Wybor­czej, czy­li “Nie­po­wta­rzal­ny urok likwi­da­cji” Lipiń­skie­go i Matysa
Facebooktwitterlinkedintumblrmail
Tagged on: