Disrupted. My Misadventure in the Start-Up Bubble Dana Lyonsa to autentyczna historia faceta, który został wyrzucony z “Newsweeka” w ramach cięcia kosztów (bo miał 51 lat), a który nie był w ciemię bity i postanowił zatrudnić się w startupie technologicznym.
Lyons doszedł do wniosku, że skoro przez pół życia pisał o tym, że w IT oraz internetach jest kupa kasy, to najwyższy czas również odkroić sobie kawałek tortu. Wyszło jak wyszło — ejdżyzm, bezsensowne zadania, bezsensowne zarządzanie, korpomowa i inne absurdy pierwszego świata.
Ja miałem łatwiej — nikt mnie znikąd nie wyrzucił (sam zwolniłem się ze szkoły, żeby przeprowadzić się do większego miasta), nikt mnie nigdy nie prześladował za wiek (powiedzmy, że jestem jeszcze młody) ani nie zakosztowałem kultury organizacyjnej dużej korporacji. Ale powiedzmy sobie szczerze — takiej kasy jak Lyons w swoim amerykańskim startupie nigdy nie zarabiałem, a do tego autor książki zgarnia co nieco z giełdy, bo razem z zarobkami dostaje udziały. No proszę Was.
A jednak podczas lektury odnosiłem wrażenie, że doskonale Lyonsa rozumiem, nawet bez tych ejdżyzmów i korporacyjnych idiotyzmów. Autor Disrupted zatrudnił się w HubSpocie, czyli firmie, która szybko stała się światowym liderem w dostarczaniu firmom narzędzi do marketingu internetowego. Jeżeli przyjmiemy, że Google i Facebook to ekstraklasa, wtedy HubSpot i Salesforce (pierwszy w kategorii content marketing, a drugi w kategorii CRM) to najważniejsi gracze pierwszoligowi. Potem długo, długo nic. I to długo nic w Dolinie Krzemowej. Nie wspominając o podobnych firmach z mniej rozwiniętych technologicznie zakątków świata, na przykład z Polski. Ja pisywałem SEO-teksty i inne content marketingowe materiały dla firm z rodzimego podwórka, dlatego cholernie zazdroszczę Lyonsowi tego HubSpota.
Meaningfullessness is not a word, but should be
No więc rzecz w tym, że nowomowa wytworzona przez HubSpot i Salesforce ma bezpośredni wpływ na język content marketingu tworzonego również dla słabszych zawodników, a nawet dla tych wszystkich maluczkich z zimnej i wietrznej Europy Wschodniej. Tak samo jak obniżenie poziomu dyskursu technologicznego do możliwości intelektualnych totalnego amatora. Dan Lyons opisuje w Disrupted swoje ogromne ambicje w początkowym okresie pracy w HubSpocie (chciał zrobić dla tej firmy wysokiej klasy blog technologiczny), a następnie proces obniżania tych ambicji do poziomu SEO-copywritingu typu 7 sprawdzonych sposobów na wzbudzenie zaufania klienta.
Przyczyna? Ambitne teksty nie konwertują, czyli nie przyciągają potencjalnych klientów. A debilne konwertują. Można się obrażać albo tłumaczyć, że jednak te wszystkie artykuły, których tytuły zaczynają się od 7 sposobów na… są wartościowym materiałem dla potencjalnego klienta, którego trzeba sobie wychować i wyedukować, ale prawda jest taka, że to kupa gówna. I mniej więcej o tym pisze Lyons w Disrupted.
A ja sporą część swojego doświadczenia w marketingu internetowym (pomijając twarde umiejętności, jak np. kampanie Google AdWords) zdobyłem czytając i pisząc po swojemu artykuły będące w jakiś sposób pochodną spamu produkowanego przez HubSpot i Salesforce. Dlatego umiem przyznać, że cały ten content marketing technologiczny to po prostu gigantyczny bełkot. Jak pisze Lyons, HubSpot zapewniał swoich klientów, że czas skończyć ze spamem, wkładając te treści w jeszcze większy, tylko ładniej opakowany spam. A spam w ładnym opakowaniu to ciągle spam.
Grow fast, lose money, go public
Ale to wszystko tak naprawdę pierdoły, które pewnie obchodzą tylko wąską grupę speców od internetów. Groźne jest coś innego. Coś, czego na naszym podwórku jeszcze nie obserwujemy. Albo przynajmniej nie na tak wielką skalę jak w Silicon Valley. Dan Lyons w podtytule książki pisze wprost, że amerykańskie startupy technologiczne są bańką — bubble. Taką, która może pęknąć podobnie, jak bańka z rynku nieruchomości w 2008.
Chodzi o to, że technologiczne startupy z Doliny Krzemowej z reguły nie wykazują przychodów, bo mają gigantyczne koszty. A kasę zgarniają głównie z giełdy. W efekcie wąska grupa udziałowców bogaci się w błyskawicznym tempie, podczas gdy cały rynek jest wielką tykającą bombą o opóźnionym zapłonie. Lyons definiuje to następująco: Grow fast, lose money, go public, get rich. That’s the model.
Kiedy to wszystko się posypie? Na to pytanie książka nie odpowiada. Ale problem musi być znaczący, skoro HubSpot próbował wykraść Lyonsowi książkę, by nie dopuścić do jej publikacji. A gdy już się ukazała, firma wyprodukowała swoją własną odpowiedź na Disrupted.
Książka Dana Lyonsa nie ma specjalnych walorów literackich, ale na pewno rzuca nowe światło na rynek technologii IT i branżę internetową. Pomaga również uzmysłowić sobie potęgę mechanizmów biznesowych, które sprawiają, że nawet poważnie zadłużone i przynoszące gigantyczne straty firmy (jak np. Twitter) wciąż uchodzą za kury znoszące złote jaja. I dlatego będzie wywoływała kontrowersje jeszcze przez długi czas — tak długo, dopóki giełda będzie napędzała deficytowe przedsięwzięcia.
3/5
PS. Książka ukazała się również po polsku w Znaku pod tytułem Fakap. Moja przygoda z korpoświatem. Ja czytałem ją po angielsku, dlatego podaję tytuł i cytaty w oryginale.
I na koniec deser. Jak macie godzinkę, to tu jest film, w którym Lyons opowiada o książce w siedzibie Google’a.