Spadek po Jamesie Brownie, czyli “Załatw publikę i spadaj” Jamesa McBride’a

 Załatw publikę i spadaj McBride
Z quasi-biografią Jamesa Browna Załatw publikę i spadaj McBride’a jest jak z quasi-autobiografią Lady Day. Niby miało być o jazzie, a jest o Stanach, Południu, rasizmie, biedzie i niesprawiedliwości społecznej. I to są moje ulubione książki o muzyce.

 

No bo o tym, że kla­sycz­ne bio­gra­fie są nud­ne jak fla­ki z ole­jem pisa­łem tu i tam już wie­lo­krot­nie. Zawsze znaj­dzie się w nich coś dla sie­bie, jeże­li cho­ciaż tro­chę lubi­my muzy­ka, o któ­rym czy­ta­my. Na przy­kład takie­go Jac­ka Whi­te­’a. Albo takie­go Bowie­go. Ale tak żeby napraw­dę się wcią­gnąć — to się już rzad­ko zda­rza. Książ­ka McBride’a o Brow­nie wcią­ga, bo kla­sycz­ną bio­gra­fią nie jest.

Autor prze­mie­rza ame­ry­kań­skie Połu­dnie w poszu­ki­wa­niu obiek­tyw­nej nar­ra­cji o ojcu chrzest­nym muzy­ki soul i znaj­du­je wyłącz­nie nar­ra­cje subiek­tyw­ne. O tym, że James Brown cięż­ko haro­wał przez całe życie. I o tym, że był ską­py. I że źle trak­to­wał swo­ich muzy­ków, a jesz­cze gorzej kobie­ty, z któ­ry­mi się wią­zał. Że był wiel­ko­dusz­ny dla praw­dzi­wych przy­ja­ciół. Że był strasz­nie samot­ny. Że pró­bo­wał poma­gać bied­nym dzie­ciom. Że przed jego pogrze­bem (jed­nym z trzech) nad cia­łem Jame­sa Brow­na czu­wał przez ponad godzi­nę jego naj­więk­szy fan — Micha­el Jack­son. I wie­le innych.

Wszyst­kie te subiek­tyw­ne nar­ra­cje o Brow­nie są przez McBride’a kom­pi­lo­wa­ne i nakła­da­ne na wła­sną, pry­wat­ną, rów­nie subiek­tyw­ną opo­wieść. Autor snu­je auto­te­ma­tycz­ną histo­rię o pisa­niu książ­ki. Zjeż­dża Geo­r­gię i Karo­li­nę Połu­dnio­wą, spo­ty­ka się z róż­ny­mi świad­ka­mi suk­ce­su i upad­ku Jame­sa Brow­na, a następ­nie wycią­ga z nich esen­cję — róż­ne obli­cza rasi­zmu na Połu­dniu Sta­nów i w Nowym Jor­ku. Wła­śnie wal­ka z rasi­zmem była naj­waż­niej­szą misją Jame­sa Brow­na (obja­wia­ła się np. poprzez pio­sen­kę Say It Loud — I’m Black And I’m Pro­ud).

Brown ogrom­ną część swo­je­go mająt­ku (roz­dra­pa­ne­go w mię­dzy­cza­sie dwu­krot­nie przez skar­bów­kę) zapi­sał bied­nym dzie­ciom z Połu­dnia — na edu­ka­cję i dobry start w życie. Dzie­cia­ki mia­ły dostać pie­nią­dze bez wzglę­du na kolor skó­ry — czy bia­łe, czy czar­ne, są jed­na­ko­wo pokrzyw­dzo­ne, gdy muszą mie­rzyć się z bie­dą. McBri­de pisze o tym, dla­cze­go jesz­cze żad­ne dziec­ko nie zoba­czy­ło ze spad­ku po Jame­sie Brow­nie ani dola­ra. Zawi­ni­ła jak zwy­kle pazer­ność krew­nych zmar­łe­go, urzęd­ni­ków i prawników.

Zapy­ta­cie, co z języ­kiem i sty­lem? No to odpo­wia­dam: McBri­de sta­wia na żywą, pla­stycz­ną opo­wieść o Połu­dniu rodem z naj­lep­szych wzor­ców gawę­dziar­skiej lite­ra­tu­ry ame­ry­kań­skiej. Mała prób­ka: wró­ci­łem z podró­ży po Wybrze­żu Kości Sło­nio­wej, przez któ­re prze­cią­gną­łem swój sak­so­fon teno­ro­wy niczym jed­no­oso­bo­wa eki­pa burzą­ca, sta­ra­łem się naśla­do­wać Ale­xa Haleya, zna­leźć swo­je „korze­nie” i tak dalej. Zapa­dłem na dyzen­te­rię i jesz­cze jed­ną cho­ro­bę. Zro­bił­bym lepiej, gdy­bym poje­chał do Pol­ski szu­kać swo­ich korze­ni ze stro­ny mojej żydow­skiej mat­ki, ale w tam­tych cza­sach byłem mło­dym i szczę­śli­wym cymbałem.

Minu­sy gawę­dziar­skiej kon­wen­cji McBride’a są takie, że nar­ra­tor powta­rza się jak pastor w pie­śniach gospel. Nie­któ­re zda­nia, na przy­kład to mówią­ce, że żad­ne dziec­ko nie zoba­czy­ło ze spad­ku po Jame­sie Brow­nie ani dola­ra, czy­ta­my w roz­ma­itych warian­tach przy­naj­mniej kil­ka razy w róż­nych frag­men­tach książ­ki. Przy­da­ły­by się cza­sa­mi nożyczki.

Ale i tak jest na plus.

3,5/5

PS. Książ­kę Załatw publi­kę i spa­daj nale­ży czy­tać przy kon­cer­tów­kach Jame­sa Brow­na z nowo­jor­skie­go Apol­lo The­ater, bo to jego naj­lep­sze pły­ty. Ja naj­bar­dziej lubię tę drugą:

 

Spa­dek po Jame­sie Brow­nie, czy­li “Załatw publi­kę i spa­daj” Jame­sa McBride’a
Facebooktwitterlinkedintumblrmail
Tagged on: