Książka Nikki Meredith to trochę reportaż o morderczyniach z Rodziny Mansona, a trochę esej o naturze zła. Poszatkowana konstrukcja Ludzkich potworów opiera się na takiej właśnie logice — raz reportaż, raz esej. Po kilka stron.
Właściwie ta fragmentaryczna kompozycja jest największym problemem tekstu, który jawi się jako niespójny i chaotyczny. Nieustanna zmiana optyki sprawia, że trudno wniknąć w psychikę opisywanych przez Meredith zbrodniarek. Lektura książki przypomina stanie w korytarzu z kilkorgiem drzwi, które naprzemiennie uchylają się, by zdradzić jakiś drobny fragment historii, ale całościowy obraz jest nieuchwytny. W dodatku niektóre z tych fragmentów naszpikowane są językiem psychologii (autorka jest nie tylko dziennikarką, ale też terapeutką rodzinną i pracowniczką socjalną), a to tekstowi nie służy. Liczne wtręty z własnego życia z okresu dorastania też nie. A jednak jest w tej niespójnej książce kilka rzeczy wartych uwagi.
Przede wszystkim chodzi o próbę uchwycenia analogii pomiędzy zwykłymi, choćby najbardziej zwyrodniałymi zbrodniami i nieludzkimi zachowaniami dokonywanymi w warunkach wojennych, więziennych i obozowych. Zdaniem Nikki Meredith nie ma ludzkich potworów, są za to ludzie, którzy popełnili odrażające zbrodnie, bo ukształtowały ich pewne warunki — na przykład szkolenia wojskowe lub pranie mózgu wewnątrz sekty. To, co w książce Meredith najciekawsze, dotyczy podobieństw między np. Rodziną Mansona czy sektą Moon i fundamentalistami z ISIS, zbrodniarzami nazistowskimi czy Amerykanami torturującymi jeńców w Abu Ghraib.
Najmocniej uderza zderzenie historii sarniookiej Leslie Van Houten (dziewczyny z okładki) i młodej Amerykanki z uśmiechem pozującej do fotografii zrobionej w Abu Ghraib przy torturowanym, poniżanym seksualnie więźniu. W obu przypadkach potworami są młode, piękne dziewczyny. To wywołuje największe oburzenie (bo już Sokrates z Platonem uczyli, że zło się bierze z głupoty, a jedno i drugie jest powiązane z brzydotą), a przy okazji najdobitniej pokazuje, że zbrodniarzem może być ktokolwiek. I nie musi przypominać potwora stworzonego przez doktora von Frankensteina, jak zazwyczaj jesteśmy skłonni myśleć.
Mało tego, Leslie Van Houten jest zdaniem autorki najlepszym dowodem na skuteczność resocjalizacji, co również spotykało się ze społecznym oburzeniem (w tradycyjnym, konserwatywnym ujęciu czyste zło się nie resocjalizuje) i jeszcze mocniej podkreślało podpatrzoną u Hannah Arendt tezę o banalności zła.
Dla tych kilku ciekawych — i wcale nie tak oczywistych, jakby się mogło z pozoru wydawać — spostrzeżeń warto się przez tych 65 krótkich fragmentów tekstu przedrzeć. Mimo formalnego chaosu obniżającego czytelność i atrakcyjność tekstu.
3/5
PS. Ludzkie potwory to świeżutka premiera z Serii Amerykańskiej Czarnego, a czytałem ją głównie przy Chlorofilu Modular String Trio — premierze z Audio Cave. Płycie hermetycznej, hałaśliwej, trudnej w odbiorze i jeszcze bardziej chaotycznej od tekstu Nikki Meredith. To jest skrajność, jednocześnie przygniatająca i fascynująca, a ja lubię takie. Trzeba sprawdzić co i jak, chociaż uczciwie ostrzegam, że lekko nie będzie. A tekst o Chlorofilu przeczytacie sobie w jesiennym “Lizardzie”, razem z wieloma innymi, zatem wypatrujcie jakoś we wrześniu.