Debiutancka powieść Mirandy July przypomina mi feministyczną odpowiedź na Fight Club Palahniuka, a jej bohaterka to siostra Tylera Durdena na porodówce. Ze wszystkimi plusami i minusami tej historii. Nic rewolucyjnego, a jednak cieszy.
No dobrze, za mocno upraszczam. W Pierwszym bandziorze Mirandy July w znacznie większym stopniu niż u Palahniuka ukazane są prawdziwe relacje między ludźmi. W Fight Clubie wszystko — od początku do końca — rozgrywało się w pozbawionej snu, zrytej głowie Tylera. Miranda July pisze o prawdziwych pragnieniach, prawdziwym wstręcie, prawdziwym (przeważnie) seksie, prawdziwym porodzie. Jest mniej cyberpunkowa, ale jej psychologia postaci to jakaś forma postpsychologii, a to już mi się kojarzy z Tylerem walczącym w piwnicy podczas bezsennej nocy.
Światy urojone
Bohaterki Mirandy July przebywają w światach urojonych — nie wiadomo, do kogo skierowane są erotyczne esemesy pisane przez starszego kolegę, nie wiadomo, z jakiego powodu Clee zatrzymuje dziecko, które miała oddać do adopcji. I nie wiadomo, czym kieruje się Cheryl, gdy postanawia je mimo wszystko pokochać. Kolejne sceny przesuwają się przed oczami bohaterki jak po przedawkowaniu vicodinu (autorka zna temat leków, w których specjalizował się Dr House). No i dużo w tej książce seksu — brudnego, agresywnego, z transgenderowymi fantazjami.
Na przykład takimi: Cheryl kochając się z Clee wyobraża sobie, że jest starym dziadem molestującym młodą dziewczynę — i język powieści momentami zdradza momenty transgresji. Cheryl na ułamki sekund staje się Philipem, nawet myśli jak on. Pamiętacie przebitki, w których Narrator widzi w Tylerze samego siebie, kochającego się z Marlą? Mniej więcej o to chodzi.
Filozofia z marketu
Przy okazji warto docenić ironiczne, nierzadko pastiszowe fragmenty, które brzmią jak czarny sen karmiony tanią filozofią z wyprzedaży typu Paulo Coelho i seansami z filmami porno: Każdy, kto kwestionuje satysfakcję płynącą z posiadania niezbyt bystrej dziewczyny dwa razy młodszej od siebie, nigdy takiej nie miał. To na wskroś dobre uczucie.
I u July, i u Palahniuka są sceny walki. I tu, i tu jest w tej walce duży pierwiastek homoerotyzmu. Ale w Fight Clubie Tyler zaprasza do swojej psychozy innych (podziemne kluby bokserskie), a świat Pierwszego bandziora jest bardziej endogeniczny. W Fight Clubie mieliśmy anarchoterrorystów, walące się budynki i Pixiesów na końcu, w Pierwszym bandziorze jest skromniej, ale też filmowo — Miranda July jest autorką scenariuszy, a na wielkim ekranie debiutowała o jakieś 10 lat szybciej niż w księgarniach.
Mnie ta historia niespecjalnie obeszła, ale bawiłem się dobrze.
3,5/5
PS. Pierwszy bandzior Mirandy July to druga z kolei książka w katalogu młodego Wydawnictwa Pauza. Dobrze, że nie tak śmiertelnie poważna jak Legenda o samobójstwie, ale trzyma poziom. Oby tak dalej.