Znakomita książka ciekawego pisarza, który jakoś dotąd nie miał szczęścia do polskiego wydania. Co prawda literatura amerykańska stoi u nas naprawdę nieźle, ale David Vann jakoś nam umknął. Teraz jego najważniejsza, bo prawie autobiograficzna książka, poświęcona samobójstwu ojca, ukazuje się jako pierwsza pozycja nowo powstałego Wydawnictwa Pauza.
Czyli, że jest wydarzenie. Zwłaszcza, że Legenda o samobójstwie to rzecz wybijająca się mocno ponad przeciętność zalewającą rynek.
Przystanek Alaska
David Vann to autor, który powinien trafić w gust czytelników lubujących się w mocnej, naturalistycznej i gęstej prozie amerykańskiej spod znaku Cormaca McCarthy’ego. Przynajmniej w mój trafił. Ponieważ całą twórczość autora Krwawego Południka mam za sobą, chętnie pochłonąłem tekst faceta, którego “The Times” umieścił w orbicie kontynuatorów tej tradycji. I gdzieś te nuty McCarthy’ego pobrzmiewają — jest samotność ojca i syna (jak w Drodze), jest dzika natura (jak w Suttree), jest wreszcie jakieś pierwotne zezwierzęcenie instynktów. Nie ma teatru okrucieństwa, a zamiast rozpalonego słońcem południa jest zimna Alaska. I pewien rodzaj fascynującej intymności, w którą wprowadza czytelnika David Vann. Bo to jest kilka krótkich etiud na temat rzeczywistego kompleksu człowieka, którego ojciec popełnił samobójstwo.
Podobno Vann pisał tę krótką książkę przez dziesięć lat, a pisanie miało dla niego wymiar terapeutyczny. Ojciec Vanna strzelił sobie w głowę jakieś dwa miesiące po tym, jak przyszły pisarz odmówił mu swojego towarzystwa przy próbie osiedlenia się na Alasce. W Legendzie o samobójstwie zawarł kilka krótkich tekstów wprowadzających w świat ojca — jego niepowodzenia, kłamstwa, zdrady i neurozy. Stanowią one tło dla niesamowitego, dwuczęściowego, najdłuższego w tomie tekstu Wyspa Sukkwan, który zdaje się funkcjonował również osobno w oryginalnej wersji językowej.
No easy way out
Sukkwan to niezamieszkała wyspa, na której ojciec kupił dom, do którego nigdy nie udało mu się sprowadzić syna. W Legendzie o samobójstwie pisarz dopowiada hipotetyczną historię o tym, co mogłoby się na niej wydarzyć, gdyby przyjął propozycję ojca. Nie będę spojlerował, ale pewnie domyślacie się, że nic przyjemnego. Sami sobie sprawdźcie. Warto, bo historia wbija w podłogę. A że pisana była całymi latami, każde zdanie jest wyszlifowane jak u Flauberta — nie ma zbędnych słów, całość jest skończonym dziełem sztuki, świat literacki Vanna jest totalny, a czytelnik może to przyjąć lub odrzucić w całości. Nie ma dróg na skróty.
Wyspa Sukkwan to esencja książki Vanna, ale mnie bardziej od tego, co mogło się wydarzyć, choć się nie wydarzyło, na zasypanej śniegiem wyspie na Alasce interesują relacje bohaterów z kobietami. Zresztą, w taki właśnie sposób Vann prowadzi swoją historię — opisuje swój stosunek do matki, szuka dawnych kochanek ojca (choć brzydzi się jego zdradami), próbuje zdefiniować swoje ja w kontekście kobiet, które zawsze były silniejsze i rozsądniejsze od ojca. W ten sposób męski świat (tak hołubiony przez literackich idoli pisarza, z McCarthym i Hemingwayem na czele) jawi się jako tragiczna ułuda. Nie ma romantycznych wypraw tylko dla twardzieli, jest zaślepienie przez przerośnięte ego i idiotyczne dążenie do katastrofy.
Chyba, że kompletnie nic z tego nie rozumiem.
4,5/5
PS. Książkę przeczytałem przedpremierowo w wersji elektronicznej dzięki uprzejmości nowo powstającego wydawnictwa. Trzymam kciuki za kolejne pozycje i mam nadzieję, że wydawanie dobrych książek (a takie są podobno plany) będzie się zwracało. Tylko czy to się uda bez obniżania lotów? W końcu debiut jest odważny i ambitny.