Hopper na lekach, czyli “Mój rok relaksu i odpoczynku” Ottessy Moshfegh

Mój rok relaksu i odpoczynku
Powieść Moshfegh jest neurotyczna, depresyjna, kwaśna i mimo paru komicznych wstawek raczej ciężkostrawna. Taki bad trip rozciągnięty na czas akcji w wymiarze rocznym. Ale może być pretekstem do kilku refleksji.

Na wstę­pie zazna­czę, że to nie jest moja lite­ra­tu­ra. Nie wiem, kto jest ide­al­nym czy­tel­ni­kiem powie­ści Ottes­sy Mosh­fegh, ale ja nim nie jestem na pew­no. Tu trze­ba leko­ma­nów, albo przy­naj­mniej kogoś ostro eks­pe­ry­men­tu­ją­ce­go z psy­cho­de­li­ka­mi. Naj­le­piej miło­śni­ków opia­tów. Ja jestem takim nor­mal­sem, któ­ry cho­dzi wcze­śnie spać, a od rana zaj­mu­je się dzie­cia­ka­mi — i pry­wat­nie, i zawo­do­wo. Jak posie­dzę na impre­zie do dru­giej w week­end, to jestem potem przez cały week­end zmę­czo­ny. Alko­hol piję w ramach przy­ję­tej kon­wen­cji. Leków nie bio­rę, o ile nie mam zapa­le­nia zatok albo dzią­sła od feler­nej ósem­ki. Nawet para­ce­ta­mo­lu uni­kam. Magnez tyl­ko żrę, bo kawy za dużo. Co za perwersja.

Książ­ka może też zna­leźć nie­zły odbiór wśród mło­dych (tzn. młod­szych ode mnie, a za sta­re­go się nie uwa­żam) dziew­czyn szu­ka­ją­cych w lite­ra­tu­rze rezo­nan­su dla swo­ich emo­na­stro­jów. Sza­nu­ję to, sam mie­wam cią­gle emo­na­stro­je, ale na te oka­zje mam pły­ty z roc­kiem psy­cho­de­licz­nym i The Cure na Spo­ti­fy. Nie wyzło­śli­wiam się — to jest potrzeb­ne, rozu­miem i nie zada­ję pytań.

Reflek­sja głów­na doty­czy pozio­mu sty­lu. Zazwy­czaj maru­dzę na domi­nu­ją­cy we współ­cze­snej pro­zie bez­barw­ny język przy­po­mi­na­ją­cy bar­dziej Seks w wiel­kim mie­ście albo arty­kuł z Cosmo/Playboya (nie­po­trzeb­ne skre­ślić) niż lite­ra­tu­rę. Tutaj też mia­łem zamiar maru­dzić, ale jest jed­nak powy­żej śred­niej. Wie­lo­pię­tro­we wyli­cze­nia prze­pi­sy­wa­nych i bra­nych przez boha­ter­kę leków, wypi­ja­nych kaw z mar­ke­tu i oglą­da­nych na video fil­mów z cza­sem nabie­ra­ją funk­cji porząd­ko­wa­nia ryt­mu pro­zy. Faj­nie, nie wszy­scy pisa­rze o tym myślą. Od cza­su do cza­su Ottes­sa Mosh­fegh z powo­dze­niem bie­rze się też za wyci­ska­nie poezji ze zba­na­li­zo­wa­ne­go toku zda­nia. Choć­by tu: gdy­by magne­to­wid dzia­łał, obej­rza­ła­bym Pra­cu­ją­cą dziew­czy­nę na wyso­kiej gło­śno­ści, chru­piąc mela­to­ni­nę i her­bat­ni­ki w kształ­cie zwie­rząt, gdy­bym jakieś mia­ła. Jest klam­ra, jest faj­nie uży­ty tryb przy­pusz­cza­ją­cy (jak z pamięt­ne­go zda­nia o duszy oświe­ce­nio­we­go żoł­nie­rza, jeże­li ją ma), a w dodat­ku zda­nie jest zanu­rzo­ne w dłuż­szym, bar­dziej roz­bu­do­wa­nym, neu­ro­tycz­nym wyli­cze­niu. Cie­szę się, bo na brak sty­lu zazwy­czaj w pro­zie współ­cze­snej narzekam.

A jed­nak boha­ter­ka jest mi zbyt obca. Za boga­ta, zbyt roz­piesz­czo­na, cał­ko­wi­cie odle­gła od moje­go świa­ta. Bez­i­mien­na boha­ter­ka książ­ki Mój rok relak­su i odpo­czyn­ku mogła­by takiej Iza­be­li Łęc­kiej buty czy­ścić, bo Łęc­ka cho­ciaż na rzecz bied­nych kwe­sto­wa­ła, a nowo­jor­ska leko­man­ka jest cał­ko­wi­tym spo­łecz­nym paso­ży­tem — żyje dzię­ki kar­cie kre­dy­to­wej, na któ­rą zara­biał jej ojciec, nie odda­jąc spo­łe­czeń­stwu nic. Tutaj nikt nawet się nie sta­ra. Takie cza­sy, taki kli­mat, sorry.

Gdzieś tu odzy­wa się zazdrość o tę kar­tę kre­dy­to­wą, bo ja takiej nie mam. A gdy­bym miał, to pew­nie umiał­bym lepiej jej użyć, niż wyda­jąc kasę na leki tyl­ko po to, żeby prze­spać rok i zna­leźć swo­je wła­sne prze­bu­dze­nie (jeśli prze­śpię wystar­cza­ją­co dużo cza­su, to będzie ze mną dobrze. Odno­wię się, odro­dzę. Zosta­nę zupeł­nie nową oso­bą: wszyst­kie moje komór­ki ule­gną wymia­nie tyle razy, że te sta­re sta­ną się odle­gły­mi, nie­wy­raź­ny­mi wspo­mnie­nia­mi. Moja prze­szłość snem będzie jeno, a ja zacznę od nowa, bez żalu, wzmoc­nio­na bło­go­ścią i spo­ko­jem nagro­ma­dzo­ny­mi w cią­gu moje­go roku relak­su i odpo­czyn­ku).

W moim krę­gu kul­tu­ro­wym raczej jeste­śmy zmu­sze­ni do tego, by obu­dzić się wcze­śniej. A przy­naj­mniej tego uczę na pol­skim. Z tego powo­du cie­ka­wy jest kon­tekst 9/11, któ­ry jest dla tej powie­ści klu­czo­wy, choć scho­wa­ny w tle, zre­du­ko­wa­ny do mini­mum. Może lepiej by było, gdy­by autor­ka jed­nak nie wyco­fa­ła się z pomy­słu pisa­nia powie­ści o zama­chu na World Tra­de Center?

Neu­ro­tycz­ny rytm pro­zy Ottes­sy Mosh­fegh spra­wia, że nie­któ­re sce­ny z Moje­go roku relak­su i odpo­czyn­ku przy­po­mi­na­ją obra­zy Hop­pe­ra. Przy czym jest to Hop­per na lekach, jak boha­ter­ka tej powie­ści. Czy kupu­jesz taki świat przed­sta­wio­ny w dzie­le? Ja nie do koń­ca, cho­ciaż ma swój urok.

3,5/5

PS. Książ­kę czy­ta­łem przy reedy­cji pły­ty z genial­ny­mi psy­cho­de­licz­ny­mi pio­sen­ka­mi. I to z Pol­ski! To takie moje emo­na­stro­je, na chan­dry pole­cam Oran­ża­dę z bąbelkami.

Hop­per na lekach, czy­li “Mój rok relak­su i odpo­czyn­ku” Ottes­sy Moshfegh
Facebooktwitterlinkedintumblrmail