Unikam literatury, jak tylko mogę, unikam bowiem samego siebie, jak tylko mogę — pisze Bernhard w hermetycznej, ultraliterackiej mikropowieści. Można by powiedzieć, że czaruje, gdyby w ogóle czytelnika zauważał.
No i bardzo dobrze. Coraz bardziej denerwuje mnie to mizdrzenie się do czytelniczych gustów we współczesnej prozie, przejawiające się w skrupulatnym przestrzeganiu reguł — powieści obyczajowej, opowiadania, kryminału. Co z tego, że treści ważne, skoro forma rozdęta, a w tym rozdęciu nudna, jak w filmach wygrywających w Sundance. Bernhard pozbył się tego na dobre kilkadziesiąt lat temu i dlatego ciągle jest świeży, mimo hermetyczności. A z nią bywa ciężko. Polscy pisarze nowofalowi sobie z hermetycznością nie poradzili. Przedstawiciele nouveau roman też nie. Nawet Becketta nie da się za bardzo czytać, jeżeli weźmie się do ręki prozę. A tego narcystycznego mizantropa z Austrii się da.
Tym razem spotkanie z Bernhardem należy do wyjątkowo przyjemnych. Co prawda Bernhard nigdy niczego przystępnego nie napisał, ale jednak Bratanek Wittgensteina to nie ten sam kaliber, co przygniatające Wymazywanie. Są tu nawet sceny komiczne. W jednej z nich Thomas Bernhard wyzłośliwia się na nadęte ceremonie wręczania nagród literackich. W innej opowiada o tym, jak wraz z Paulem Wittgensteinem zjeździli pół Austrii, żeby kupić wiedeńską gazetę, ale do Wiednia nie pojechali.
Ta ostatnia historia może nawet zdradza pewne dalekie pokrewieństwo z Hrabalem. A zwłaszcza z jego Czułym barbarzyńcą, który ma podobną strukturę do Bratanka Wittgensteina. Po prostu — Hrabal opowiadał o sobie pod pretekstem pisania o Bondym, a Bernhard opowiada o sobie pod pretekstem pisania o Paulu Wittgensteinie, rzekomym bratanku (nie do końca) słynnego filozofa. W obu tekstach pojawia się żywioł komiczny. U Hrabala przepotężny, u Bernharda zdawkowy. A jednak maniakalne bernhardowskie powtórzenia tym razem jakoś mniej męczą, przy okazji nieco lżejszej niż zwykle gawędy o przyjaźni zaczynają przypominać hrabalowskie powtórzenia, tylko tonacja niższa.
Oczywiście, to tylko bardzo odległe współbrzmienie. Jedyne teksty, jakie zdradzają rzeczywiste pokrewieństwo z Bratankiem Wittgensteina to cykl pięciu Autobiografii. Jest parę punktów wspólnych — szpital, choroba, odosobnienie, szaleństwo. W zasadzie Bratanek Wittgensteina mógłby być szóstą pozycją w serii, zwieńczeniem autobiograficznego cyklu mikropowieści. Różnica jest taka, że tym razem głównym bohaterem jest — choć z pozoru tylko — Paul Wittgenstein, a nie Thomas Bernhard. Różnica kosmetyczna, ale jednak różnica.
4/5
PS. Na plejliście powinna pójść jakaś opera, bo tytułowy bohater książki był operowym entuzjastą. Ale nie zbieram oper. Niech będzie zatem duet na fortepian i saksofon. After All Karałowa i Gascha to bardzo pięknie wydana płyta, którą warto mieć choćby po to, by docenić design — większy niż zwykle kartonik i staranne wykonanie. No, a rysunek z okładki Bernharda kojarzy mi się trochę nieładnie, więc się równoważą. Tyle o opakowaniu. Zawartość w obu przypadkach wspaniała, chociaż wygrywa Bernhard.