Na 25-lecie Wydawnictwa Czarne ukazały się trzy powieści Nahacza sprzed dwóch dekad — Osiem cztery, Bombel, Bocian i Lola. Jak się je czyta po latach?
Całkiem subiektywnie wydaje mi się, że lepiej niż w epoce, bo dochodzi nutka nostalgii. Nahacz i Masłowska reprezentowali pokolenie wchodzące w dorosłość w okolicach 2000 roku i trzeba przyznać, że poza nimi w zasadzie niewiele się z tego okresu pamięta. Może jeszcze Żulczyka, choć jego nowych powieści już nie chce mi się czytać… Dla mnie to szczególnie dotkliwie, bo to przecież moje pokolenie. Byliśmy zajęci robieniem niepotrzebnych studiów i dorabianiem sobie do tych niepotrzebnych studiów w kinach, makdonaldach i na roznoszeniu ulotek. A było książki pisać.
Banalizm revisited
Wtedy mówiło się na to banalizm, że to literatura o niczym i pisana celowo byle jak. Po drugiej lekturze Nahacza, z perspektywy czasu, widzę w jego powieściach coś więcej — melodię języka i ogromną wrażliwość na słowo mówione. W końcu wszystkie te książki są pisane tak, jak gdyby były opowiadane. Pod blokiem, na przystanku, z kolegami na niedobrej fazie. Odnoszę wrażenie, że dwie dekady temu ten warsztat wydawał mi się całkowicie przezroczysty, a dziś sytuacja mówienia i sposób opowiadania stają się ciekawsze od samego tematu.
Chociaż i tematy po latach zyskują. Gdy czytałem Osiem cztery odnosiłem wrażenie, że opowiadają to wszystko moi koledzy spod Kołobrzegu, choć oczywiście wtedy tak wyglądało w Polsce całej — młodzież zbierała po łąkach grzybki, jeszcze nikt nie wyjeżdżał do jukej ani do Norwegii, szlajało się i popijało ciepłe piwka pod garażami z przeróżnymi typami. Jeden domorosły filozof, jeden co się dobrze uczy i kumpel z zawodówki, ale jak by co, to przecież trzymamy się razem. Było to ładne, tylko się rozpieprzyło. Osiem cztery jest dokumentacją tego momentu, w którym koledze, co się zawsze słabo uczył, ale był śmieszny, faza za mocno weszła, więc się śmiał jak głupi. To mogło być fajne wtedy, to nie byłoby fajne dziś. Ale jako dokument z epoki — ciekawa pozycja.
Powieść dziadowska
Za to Bombel jest wyborny. To moim zdaniem esencja Mirosława Nahacza. Gadany język, pijaczek z przystanku jako narrator, historie z wiochy (niby Podkarpacie, ale w sumie to takie Nigdzie i Wszędzie), a wszystko żywe i plastyczne. Ja ta historia, w której Bombel z Pietrkiem szli na ryby, ale trafili na opalającą się topless turystkę i właściwie wszystko byłoby dobrze, gdyby Pietrek jednak nie postanowił prawić turystce komplementów, co się oczywiście skończyło źle, bo szybko odnalazł się narzeczony, no i teraz już Bombel nie lubi chodzić na ryby.
Czyta się te jego gadki jak dziadowskie opowiadania Hrabala. Naiwna perspektywa opowiadającego (Bombel ma coś z głową nie do końca) przywołuje też echo Śmierci pięknych saren. Jest i śmiesznie, i wzruszająco. I przewrotnie niebanalnie, choć właściwie Bombel jest wspomnianego już banalizmu w literaturze doskonałym przykładem.
A Bociana i Loli nie lubię. Wtedy Nahacz wyprowadził się do Warszawy, pewnie wjechały mocniejsze używki, a depresja pogłębiła się. Przerysowane motywy i deformujące się nagle postaci i przedmioty wskazują na fascynację Burroughsem, ale ja wolę gawędy dziadowskie.
Tylko tyle i aż tyle. Za to w jednym tomie. Warto uzupełnić, jeżeli się nie ma tych książeczek sprzed lat (ja nie mam, z biblioteki wypożyczałem). Ciekawa podróż sentymentalna. Co by się jeszcze przydało? Jakieś wprowadzenie krytyczne lub przyjemny esej jako podsumowanie. Nahacz zasłużył na to jako jeden z kaskaderów literatury polskiej. W końcu przed samobójczą śmiercią zdążył napisać jeszcze jeden zaledwie tekst. Może też szkoda, że go tu zabrakło — byłyby Dzieła Wszystkie.
4/6
PS. Na deser proponuję inne archiwa — rarytasy zespołu Hedone z prawie 30 lat. Lubię wczesne demówki, lubię też późniejsze numery, w których Maciej Werk z powodzeniem tworzył polską odpowiedź na Depeche Mode i Nine Inch Nails. Płytka jest o tyle ciekawa, że niektóre numery występują tu w lepszych wersjach, niż na oryginalnych albumach. Na przykład kapitalny remiks Zapachu z Renatą Przemyk albo skrócona wersja Sad Love Song.