Urocza powieść o paczce chłopaków dorastających w środku ejtisów w Szkocji. Chłopaków zakochanych w The Smiths, The Fall, Killing Joke i jeszcze paru innych wspaniałych kapelach. A w drugiej części książki — ładna i smutna opowieść o eutanazji.
To nie jest arcydzieło literatury współczesnej, raczej trochę pogodne, trochę wzruszające, ambitniejsze czytadło. Ale bardzo przyjemne. Sięgnąłem, bo The Smiths. Kocham The Smiths. A w opisach stało, że będzie się przewijało, jako jeden z wielu wspaniałych zespołów. Można czytać i puszczać ładne piosenki. Czytałem w podróży, puszczałem The Queen Is Dead po raz sam już nie wiem który, odświeżałem The Fall, przy którym kiedyś biegałem w kółko po parkach.
Było miło. Chociaż niby nic takiego — chłopaki gadają o muzyce i filmach, piją piwo, jadą na koncert, z różnym skutkiem podrywają dziewczyny, trochę polityki w tle. A że tło muzyczne bardzo mi pasuje, było to wszystko relaksujące.
W drugiej części bohaterowie są już po pięćdziesiątce. Jeden z nich prosi przyjaciela o pomoc w eutanazji. Bo ma nieuleczalnego raka. Sprawa jest skomplikowana emocjonalnie, bo facet dopiero co się ożenił, a jego małżonka wierzy w skuteczność terapii. On nie. Zaczyna się dramat, w którym jednak przeważają refleksje o chwytaniu dnia i odchodzeniu w godności. Bez nadmiernego melodramatyzmu.
Może niektóre dialogi są sztampowe, może zwykle wolę, gdy rozważania literackie schodzą na poziom głębszy, a jednak powieść jest spójna i przekonywająca. Finał ma w sobie coś z wielkości — bohater zabiera bliskich na zakrapianą kolację, oni godzą się z wyborem eutanazji, towarzyszą mu w ostatnich chwilach, jedzą i piją, rozmawiają, są ze sobą do końca. Jest w tym coś ładnego. Bardzo ładnego.
W lekkim stylu o trudnych sprawach. To jest okej.
4/6
PS. Na zdjęciu Joy Division, bo podobała mi się scena, w której bohater wykonywał Atmosphere z ambony w kościele.