Dość głośno zrobiło się znowu o małych ojczyznach, a to za sprawą Odrzanii Rokity, która prowokuje do dyskusji o tożsamości mieszkańców tzw. Ziem Odzyskanych (jak nazywała je propaganda komunistyczna). To po nagrodzonym Nike tomem Kajś kolejna książka ważna.
Przyznam szczerze, że wcześniej jakoś Kajś pominąłem, bo Górny Śląsk to nie mój hajmat. I miałem chwilowo dość książek o regionach. Do Odrzanii sięgnąłem, bo Rokita zahaczał tam również o moje zachodniopomorskie, choć w sumie głównie pisze o Szczecinie, który znam trochę, ale powierzchownie. I tak mnie wessało. Przepadłem.
Przypomniały mi się niezliczone rozmowy z przyjaciółmi o Kołobrzegu, Dolnym Śląsku (bo liczne wycieczki) i w ogóle o tym, co poniemieckie. Przypomniało mi się dzieciństwo spędzone w domu, w którym przed wojną mieściła się restauracja. I zabawy na opuszczonym poniemieckim cmentarzu (głównie to papierosy tam paliliśmy, takie zabawy). I opowieści starszych ode mnie ludzi, którzy pamiętali, jak skuwano z latarni morskiej w Kołobrzegu rosyjskojęzyczną inskrypcję chwalącą sowieckich bohaterów, którzy przecież tę latarnię wysadzili. I setki różnych innych rzeczy. Na fali entuzjazmu odrobiłem zaległości — przeczytałem Kajś jednym tchem i to również było ważne i dobre, choć bardziej intymne, prywatne (bo to w znacznej części historia rodzinna autora).
Rokita pyta o istotę małej ojczyzny i domaga się pamięci o zróżnicowaniu zachodnich i północnych rejonów Polski. Że były wieloetniczne, a ich historia jest skomplikowana. My z Odrzanii wiedzieliśmy o tym od dawna, choć na historii było o tym zdumiewająco mało. I tu sobie o tym czytam, i potwierdzam swoje przeczucia:
Dla Niemców istnieją dwie ojczyzny. Pierwsza to prywatny hajmat, krajobraz duszy, nasze pierwsze smaki, obrazy, dźwięki. I to z tą małą ojczyzną będziemy jeździli po całym świecie, dokądkolwiek los nas rzuci. Druga to ojczyzna ideologiczna, faterland. Ona dołącza do naszej duszy później – za sprawą szkół, urzędów, kościoła. I ta druga ojczyzna w przeciwieństwie do pierwszej może się zmieniać. Istotą ojczyzny małej jest nakładanie się na siebie przez wieki kolejnych warstw. Tutaj bardziej liczy się to, co zrobiłeś dla tego miejsca, a mniej to, kim byłeś – Niemcem, Polakiem czy Żydem. Zbudowałeś, stworzyłeś, więc zasługujesz na pamięć.
A my się po szkole ślizgaliśmy na zamarzniętym stawku wyłożonym niemieckimi płytami nagrobnymi. Ktoś puścił plotkę, że to żydowskie. Może i tak, po latach powstało lapidarium z żydowskich płyt blisko portu. Ale później też podobne, niemieckie, koło tego stawku właśnie. Teraz już nie pamiętam, które dokąd trafiły. Za to na akademiach słuchaliśmy o arcybiskupstwie w Kołobrzegu za Chrobrego i prapolskim charakterze tych piastowskich ziem. Dziwnie to było schizofreniczne. I o tym jest ta książka.
Szkoda, że nie było wtedy narracji uczciwej, pogłębionej, ukazującej ten mój hajmat w pełni kulturowej i historycznej wieloznaczności. Bardziej by się ten hajmat kochało. Zaczynam go doceniać dopiero teraz, gdy już w nim nie mieszkam, za to czytam sobie o nim u takiego Rokity albo u Karoliny Kuszyk. Że dominowała narracja warszawsko-krakowska. O, właśnie, o tym Rokita pisze tak:
W liceum w klasie humanistycznej przerabialiśmy utwory kilkudziesięciu autorów i autorek, ale żaden wiersz, żaden dramat, żadna powieść nie tłumaczyła mi Polski odrzańskiej ani Polski kłodnickiej. Przez kilkanaście lat szkoły miałem czytać tylko i wyłącznie utwory opowiadające bądź o Wiślanii, bądź o dawniej związanych z Polską ziemiach, które zostały gdzieś na Wschodzie. Bo mnie chciano nie spolonizować, ale zwiślanizować.
Dla mnie i dla wielu innych obywateli czy eksobywateli Odrzanii jest to książka ważna. A niezależnie od doświadczeń — jest to rzecz porywająca. Podobnie jak Kajś, któremu się ta Nike należała.
5/6 (obie). Obiektywnie, bo czegoś mi brakuje. Chociaż z przyczyn osobistych to 6/6.
PS. Znowu bez płyty, za to są obie książki na jednym obrazku (papierową pożyczyłem od koleżanki, Jadwigi — ja czytałem cyfrę). I moja sala od polskiego, w Wielkopolsce.