Kolejne piękne zadupie, czyli “Koniec punku w Helsinkach” Jaroslava Rudiša

Koniec punku w Helsinkach
Na pierwszy rzut oka niepozorna książeczka sympatycznego czesko-niemieckiego pisarza okazuje się jedną z najlepszych środkowoeuropejskich powieści o schyłku komunizmu i czasach po transformacji widzianych przez zwykłych, szarych ludzi.

Zaczą­łem czy­tać Koniec pun­ku w Hel­sin­kach na fali dobrych emo­cji po ostat­nich kil­ku książ­kach Rudi­ša — może nie wybit­nych, ale przy­jem­nie nostal­gicz­nych (naj­waż­niej­szą była Ostat­nia podróż Win­ter­ber­ga). I spo­dzie­wa­łem się kolej­nej podob­nej. Koniec pun­ku w Hel­sin­kach jest powie­ścią znacz­nie wcze­śniej­szą, ory­gi­nal­nie z 2010 roku, wię­cej w niej pun­ko­wej zadzior­no­ści, ale w sumie zapo­wia­da­ła się tak, jak się spodziewałem.

Knaj­pa Hel­sin­ki na nie­miec­kim zadu­piu (bar­man i wła­ści­ciel jed­no­cze­śnie nigdy nie był w Hel­sin­kach), pamięt­nik pun­kó­wy z epo­ki czar­no­byl­skiej, miesz­ka­ją­cej na cze­skim zadu­piu, nie­cie­ka­wi ludzie, nic się nie dzie­je. Podob­nie było kie­dyś u Sta­siu­ka (np. w Jak zosta­łem pisa­rzem), Ser­hi­ja Żada­na (zwłasz­cza w Depe­che Mode i Anar­chy In The UKR) i w Jeł­ga­wie ’94 Jāni­sa Joņe­vsa. Wszyst­kie te książ­ki łączy temat — sza­re życie sza­re­go czło­wie­ka. Ale też czas akcji, gdzieś na począt­ku trans­for­ma­cji, tro­chę po niej i tro­chę przed nią. I muzy­ka, dużo muzy­ki. Dla­te­go je lubię. Spo­ro podob­nych ksią­żek powsta­ło, a te z muzy­ką lubię naj­bar­dziej. I dla­te­go wła­śnie ta powieść Rudi­ša do tej listy dołą­czy­ła. I też oka­za­ła się moją ulu­bio­ną książ­ką tego pisarza.

Wła­ści­wie nic tam się nie dzie­je. Boha­te­ro­wie snu­ją wspo­mnie­nia o nie­uda­nej karie­rze jed­nej pun­kroc­ko­wej kape­li. I o wypra­wie na Die Toten Hosen pod koniec lat 80. Ktoś nie doje­chał, ktoś wypił z zespo­łem piwo, ktoś się zgu­bił na gra­ni­cy i soki­ści zła­pa­li, ktoś prze­żył namięt­ną przy­go­dę. Czesz­ka cza­sa­mi bar­dziej boi się, że umrze na cho­ro­bę popro­mien­ną po Czar­no­by­lu, a cza­sa­mi bar­dziej, że jest w cią­ży z jakimś typem. Po latach już nie jest tak roman­tycz­nie, doro­śli ludzie piją piwo i gorzk­nie­ją. Taki urok tej środ­ko­wo­eu­ro­pej­skiej pro­zy o cza­sach, któ­re zda­wa­ły się koń­cem histo­rii, ale tak nie było. I ja to lubię.

Poza tym rzecz roz­gry­wa się przy czesko-niemieckiej gra­ni­cy, cza­sa­mi nie wia­do­mo, czy jeste­śmy w Cze­chach czy w Niem­czech, co znaj­du­je odzwier­cie­dle­nie w war­stwie fabu­lar­nej (ktoś się gubi nie po tej stro­nie gra­ni­cy, co trze­ba). W Pol­sce jakoś nie lądu­je­my, ale mogli­by­śmy w jakiejś Boga­ty­ni albo Zgo­rzel­cu. Zaraz po tej powie­ści zaczą­łem czy­tać Odrza­nię Roki­ty i ład­nie mi się to klei w logicz­ną całość. Bo ta powieść też jest o pogra­ni­czu, tyl­ko innym. I o trud­nych histo­riach Niem­ców i Cze­chów z tych oko­lic, gdzie gra­ni­ca się dziw­nie przesuwała.

Pole­cam euro­po­fi­lom. Tym od Euro­py Środkowej.

4,5/6

PS. Nie mam żad­nej pły­ty Die Toten Hosen i mieć nie zamie­rzam, więc tym razem zdję­cie z bar­dzo brzyd­kim pla­sti­ko­wym pta­szy­skiem do odstra­sza­nia praw­dzi­wych pta­ków. Ale on ich nie odstra­sza, bo jest z plastiku.

Kolej­ne pięk­ne zadu­pie, czy­li “Koniec pun­ku w Hel­sin­kach” Jaro­sla­va Rudiša
Facebooktwitterlinkedintumblrmail