Rolą literatury od zawsze było przepracowywanie traum, dlatego kryminał obyczajowy Marynarka Mirosława Tomaszewskiego ma szansę na kilka zdań w jakimś nienapisanym jeszcze skrypcie do polskiej literatury najnowszej. Choćby ze względu na wielkie ambicje.
Marynarka Tomaszewskiego to niby to zwykła fabuła sensacyjna, z typowym dla gatunku pograniczem świata władzy, biznesu i zwykłej bandyterki, ale tłem są tragiczne wydarzenia z Grudnia ‘70 w Gdyni. Szkoda tylko, że mało w niej refleksji na temat istoty polskich koszmarów i kompleksów, a dużo zwykłego gatunkowego rzemiosła.
Bo to chyba książka pomyślana od razu o scenariuszu filmowym. Tomaszewski tworzył już na potrzeby filmu i to odcisnęło silny wpływ na kształt powieści. Kolejne części są skonstruowane jak gotowe sceny filmowe. Nic, tylko kręcić. Nawet zarys fabuły przypomina odległe echo Człowieka z marmuru (jest dziennikarka uparcie poszukująca prawdy o wydarzeniach z przeszłości, choć wielu wpływowych ludzi jej w tym przeszkadza). Chociaż pewnie filmowa Marynarka bardziej przypominałaby jakiś współczesny thriller polityczny w stylu Układu zamkniętego. Odnoszę wrażenie, że byłaby mniej od Układu zamkniętego betonowa — i to też dobrze.
Gdynia 1970
A jednak mam problem z literaturą gatunkową reprezentowaną przez Marynarkę Tomaszewskiego. Czytam sobie jakiś kryminał od czasu do czasu i z reguły mnie wciąga, ale zasada jest taka, że im głupsza historia, tym lepiej. Jakieś głupoty o półświatku z blokowisk w stylu Grzegorzewskiej — wybornie. Detektyw ze szklanką whisky u Chandlera — jeszcze lepiej. A tu Grudzień, pamięć, papież i polityka historyczna, myszy, deszcz i Polska. Skoro już wchodzę w historię z poważnym tłem, to spodziewam się, że dowiem się czegoś ważnego.
W Marynarce akcent został położony na intrygę miłosno-kryminalną oraz niuanse lokalnej polityki. Grudzień siłą rzeczy pozostaje trochę w tle. Domyślam się, że miało być inaczej, w końcu Tomaszewski wspominał w wywiadach, że Marynarka jest trochę hołdem dla jednego z ofiar Grudnia, nieznanego bliżej starszego kolegi ze szkoły. Pewnie zadecydowały o tym ograniczenia, jakie niosą ze sobą ramy gatunkowe. Bo gatunek z reguły daje więcej ograniczeń niż możliwości.
Była okazja, żeby spróbować odpowiedzieć na kilka zasadniczych pytań o nasz charakter narodowy. Dlaczego tak chętnie rozdzieramy szaty nad tragicznymi wydarzeniami z przeszłości, ale nie umiemy poradzić sobie z bieżącymi problemami? Dlaczego tak chętnie cieszymy się z krzywdy bliźniego swego? Dlaczego tak chętnie sięgamy po lustracyjną szabelkę? Tomaszewski delikatnie sygnalizuje te pytania, ale pozostawia je bez odpowiedzi.
Switch off
I jeszcze kilka słów o muzyce, która odgrywa w tej powieści ważną rolę. Główny bohater jest muzykiem (co ciekawe — punkrockowym), dlatego narrator tu i ówdzie nawiązuje do klasyki rocka. Czasem lepiej, czasem gorzej. Nie wytrzymałem przy scenie erotycznej (Prolog był powolny i subtelny, jak początki Tubular Bells albo Bolera. Potem tempo stopniowo narastało z każdą zdjętą koszulą, bluzką, spodniami, a gdy spadły na podłogę kolejno majtki i stringi, jeszcze bardziej przyśpieszyło, jak w solówce The Edge). No bo jak to? Punk myśli przy grze wstępnej o Mike’u Oldfieldzie? I rozkręca się jak solo w piosence U2? Nie daję rady.
Na szczęście w trochę smutniejszej scenie pojawia się Switch off Skinny Patrini. A za Skinny Patrini jest zawsze duży szacun.
3/5