Instant Classic jest labelem muzycznym, którego katalog bardzo sobie cenię — niektóre z płytek gościły już tutaj na blogu jako towarzystwo dla książek. Tym razem wydało właśnie książkę.
Już sam ten fakt sprawił, że do Dziadka nie ma zajrzałem mimo raczej odstraszającego (mnie) tytułu. Ale także ze względu na osobę autora. Michał Turowski prowadził niegdyś niezalowe mikrolabele (Oficyna Biedota, BDTA), czyli wydawał mocarną muzykę dla wczutych wariatów, bo tylko tacy kupują coś w malutkich wydawnictwach. Ja to robię dość często (choć akurat Biedoty nie uzupełniałem) i chodzę na koncerty dla osiemnastu osób. Jak tu nie przeczytać jeszcze jego książki?
Czy porwała? Nie porwała. Przynajmniej nie w całości. Dziadka nie ma to właściwie nie powieść, tylko obszerny esej o śmierci bliskiej osoby, poszukiwaniu tożsamości i godzeniu się ze stratą. Z grubsza można uznać, że dziś pisze się tak również powieści, ale będę się upierał. Esej Turowskiego jest nieco rozwlekły, momentami zbyt monotonny, nie zawsze gładki stylistycznie (np. ale z raz obranej drogi nie zawraca się w tył), za to jak na niezal przystało stuprocentowo szczery.
Mnie ta szczerość z reguły bierze w muzyce, ale w literaturze już nie. Szukam w niej literackości, przyjemności tekstu, a nie prawdy absolutnej. Dlatego myślę, że tekst był wspaniałą terapią dla piszącego, z pominięciem jednak perspektywy odbioru. Tym samym literacki debiut w barwach Instant Classic wymieniłbym na jakiś znakomity album.
Ale z niezalowymi produkcjami jest tak, że nie umiem myśleć o nich źle. Za sam fakt, że w ogóle się ukazują należy im się szacun. Tak jest i tutaj. U Turowskiego znalazłem sobie na przykład bardzo zgrabne porównanie żałoby po Papieżu Polaku z płaczem po Michaelu Jacksonie:
Nie pamiętam, kiedy umarł papież Polak, nie pamiętam też, kiedy umarł Michael Jackson. Trudno o dwie bardziej przeciwstawne sobie postaci, ale akurat obie te śmierci, które nastąpiły za mojego życia, sprawiły, że przez ulice przetaczały się tłumy opłakujących tych ludzi. Płomienie świec, telewizja zmieniająca ad hoc ramówkę i pokazująca inne niż zazwyczaj programy i transmisje z końca świata. Łzy płynące po policzkach, palce trzęsące się podczas odpalania krótką zapałką długiego knota w szklanych zniczach.
No proszę, nie pomyślałem o tym. Ujęło mnie też przywołanie przepięknej płyty Current 93 Sleep Has His House w kontekście prywatnej żałoby (wysłuchałem wystarczająco dużo płyt Current 93, żeby nie bać się otwartej trumny), podoba mi się literacki portret Nowego Tomyśla.
A najpiękniej, bo bardzo muzycznie, wybrzmiał fragment o płaczu:
Płacz niektórych brzmi jak harsh noise – statyczny, głośny, histeryczny. Płacz innych brzmi jak Napalm Death, krótkie i rwane sylaby, szybki szloch. Mój płacz brzmi jak 4:33’ Cage’a. Czyli nie brzmi w ogóle.
Wniosek — to jest całkiem niezły esej, tylko nieco za długi. Ciachnąłbym go tu i tam. A niezalowym artystom i niszowym labelom kibicuję jak zawsze. Wydawajcie nawet i książki.
3/6
PS. Nie mam Mazuta na fizycznym nośniku, ale okładka książki Turowskiego dobrze komponuje mi się z jednym z najlepszych albumów w katalogu Instant Classic. Jakoś pod koniec wakacji byłem na gigu Lotto — wielki zespół, wielka płyta, dokompletowałem sobie. Proszę o uwagę: