Proza gęsta, gorączkowa, intensywna. Bo o przygotowywaniu się do katastrofy. Tym razem nie jest to koronawirus, tylko huragan Katrina z 2005 roku.
Bałem się tej książki, bo staram się ostatnio unikać absolutnie wszystkiego, co może mi jakoś podkręcić panikę. Jesmyn Ward jednak mnie kupiła, bo skupiła się bardziej na codziennym życiu ludzi z marginesu Stanów — biednych czarnoskórych Amerykanów zamieszkujących okolice delty Mississippi. Żadnego romantyzmu, żadnych przygód Hucka Finna, bliżej jej do naszego pozytywistycznego naturalizmu.
Dlatego książka może wejść w krwiobieg czytelnika zanim jeszcze zorientujemy się, że chodzi o przygotowania do katastrofy. Najpierw — uwaga, spojler! — zostajemy świadkami porodu małych szczeniaczków (ale to nie jest przyjemny opis), potem bohaterowie kradną środek na odrobaczanie, bo ich nie stać na zakup, wreszcie dochodzi do dramatycznej walki psów. Tak jakby nikt nie spodziewał się, że za parę dni wszystko pójdzie pod wodę. My teraz też się nad tym za bardzo nie zastanawialiśmy. Dopiero co szła narracja o flagach dla szkół, a już za moment wrócą onlajny i na co komu flaga. Mało tego, na Stadionie Narodowym już skręcają łóżka do szpitala polowego, tylko jeszcze nie bardzo wiadomo, kto będzie leczył. Widać tak to już bywa.
Bohaterowie są z marginesu. Ojciec-pijak, chłopaki trenują psy do walk, a narratorka ma taki kłopot, że jest w ciąży w wieku 14 lat. Z czego zresztą nikt nie robi wielkiego problemu. Gorzej, że nadciąga huragan.
Lubię ten południowy, faulknerowski klimat. Lubię sznyt typu southern, kojarzący mi się z Tupelo Nicka Cave’a. Chociaż bohaterowie tej książki woleliby tłuste rapsy z bryki. Ale najlepsze są nienachalnie wplecione wątki mitologiczne. Zupełnie naturalnie przywołane, bo bohaterka po prostu czyta mitologię, chyba do szkoły (o ile chodzi do jakiejś szkoły). I tak w narracji pojawia się Medea. Kto tu jest współczesnym odpowiednikiem nieszczęśliwej dzieciobójczyni? Wycofany ojciec? Czternastolatka? Jej bracia ryzykujący życie świeżo oszczenionej suki?
Pewnie wszyscy po trochu. Ale Medeą jest przede wszystkim Katrina. Ward pisze o niej jako o matce, która przetoczyła się przez Zatokę i wyrżnęła swoje dzieci. Jej rydwanem był huragan tak silny i czarny, że Grecy uznaliby, iż ciągnęły go smoki.
4,5/6
PS. Do tej prozy najlepiej pasowałby Outkast, ale ja nie zbieram płyt z rapsami, nawet klasyków. Na zdjęciu zatem ta płyta VDGG, na której znalazła się pieśń After The Flood: And when the water falls again, / All is dead and nobody lives. Kiedyś myślałem, że to figura retoryczna.