Zeszłoroczne wznowienie Rorka — a właściwie pierwszy z dwóch tomów — sprawiło mi radość niezmierną. Bo to moja zagubiona Księga, niczym ta z Sanatorium pod Klepsydrą!
U Brunona Schulza zaginiona Księga okazuje się zbiorem tandety, gazetowych wycinków z sensacyjnymi reklamami środków na porost włosów. Ale to była ta jedyna Księga, rozpalająca wyobraźnię narratora, wszystko inne to falsyfikat. I ja podobnie jak narrator Sanatorium pod Klepsydrą przypomniałem sobie jakiś czas temu absurdalne obrazki wryte głęboko w podświadomość — fragmenty kamienicy, nieprzytomna dziewczyna w kimonie, leżąca w trójkącie złożonym z martwych robali, starzec konstruujący maszynę do niszczenia dowolnej kuli, z ziemską włącznie…
To były obrazki niezwykłe, wspaniałe. Nawet sobie nie zdawałem sprawy z tego, że tkwią we mnie tak mocno.
Tyle, że Schulzowska Księga zawierała treści żałośnie trywialne. Schulz oparł ten pomysł na solidnej podbudowie kabalistycznej, wyrażając przy okazji dość uniwersalną mądrość — to, co w dzieciństwie doprowadza nas do białej gorączki, po latach może rozczarowywać. Zaginiona Księga ma wartość tylko dlatego, że tkwi w naszej podświadomości od zawsze, ale sama w sobie jest banalna. Tak bywa często, tak bywa zazwyczaj. A co z Rorkiem?
W tym przypadku jest połowicznie. Andreas nadal zachwyca w warstwie graficznej. Rysunki są doskonałe! I kamienica-puzzle, i przejścia między światami — wszystko się zgadza. Wciąż jestem też pod wrażeniem formuły Fragmentów, które rzeczywiście były fragmentami — kamienicy na płaszczyźnie fabularnej, ale też historii w warstwie narracyjnej. To się broni!
Gorzej, że dialogi drętwe. Gdy pojawia się tajemniczy bohater z innego wymiaru, to najpierw długo milczy, żeby był suspens, a potem nagle gada, gada i gada. Słowotok jest niezbędny, żeby wyjaśnić zawiłości piętrowo skonstruowanej fabuły, ale pozostaje poczucie jakiejś toporności tej konstrukcji, przypominającej gotyckie świątynie pośrodku dżungli z dorysowanego po latach tomu Cmentarzysko katedr.
No trudno. Fragmenty i Przejścia (pierwsze w pełni zachodnie komiksy wydane u nas legalnie na początku transformacji — nie licząc Thorgala, bo Rosiński rysował, a pierwsze albumy wyszły jeszcze w sypiącej się Polsce Ludowej) cieszą jak mało co.
Dodany do niniejszego zbioru prequel Duchy zachwyca za sprawą pięknych ilustracji. Księga o katedrach również. Nie ma zawodu, bo to przecież niewidziane wcześniej stronice zaginionej Księgi. A że tekst niedoskonały i nawiązania do Lovecrafta dość oczywiste — nie będę się tym martwił. Rork zostaje w sercu na zawsze. Drugi tom też dokupię, jeśli znajdę w ludzkiej cenie, bo nakład wyczerpany, a na Allegro ceny kosmiczne.
6/6 (bo Zaginionej Księdze nie dam mniej)
PS. Pierwszy tom Rorka dostałem na czterdziechę od przyjaciela razem z innymi, tym razem zupełnie niezagubionymi Autentykami, za to tym razem na winylach z epoki. Razem wyglądają jak na obrazku u góry. Slainte Mhath, Wrucie!