Moja zaginiona Księga, czyli “Rork” Andreasa

Rork - recenzja
Zeszłoroczne wznowienie Rorka — a właściwie pierwszy z dwóch tomów — sprawiło mi radość niezmierną. Bo to moja zagubiona Księga, niczym ta z Sanatorium pod Klepsydrą!

U Bru­no­na Schul­za zagi­nio­na Księ­ga oka­zu­je się zbio­rem tan­de­ty, gaze­to­wych wycin­ków z sen­sa­cyj­ny­mi rekla­ma­mi środ­ków na porost wło­sów. Ale to była ta jedy­na Księ­ga, roz­pa­la­ją­ca wyobraź­nię nar­ra­to­ra, wszyst­ko inne to fal­sy­fi­kat. I ja podob­nie jak nar­ra­tor Sana­to­rium pod Klep­sy­drą przy­po­mnia­łem sobie jakiś czas temu absur­dal­ne obraz­ki wry­te głę­bo­ko w pod­świa­do­mość — frag­men­ty kamie­ni­cy, nie­przy­tom­na dziew­czy­na w kimo­nie, leżą­ca w trój­ką­cie zło­żo­nym z mar­twych roba­li, sta­rzec kon­stru­ują­cy maszy­nę do nisz­cze­nia dowol­nej kuli, z ziem­ską włącznie…

Low Valley
“Low Val­ley” — frag­ment z “Frag­men­tów”

To były obraz­ki nie­zwy­kłe, wspa­nia­łe. Nawet sobie nie zda­wa­łem spra­wy z tego, że tkwią we mnie tak mocno.

Tyle, że Schul­zow­ska Księ­ga zawie­ra­ła tre­ści żało­śnie try­wial­ne. Schulz oparł ten pomysł na solid­nej pod­bu­do­wie kaba­li­stycz­nej, wyra­ża­jąc przy oka­zji dość uni­wer­sal­ną mądrość — to, co w dzie­ciń­stwie dopro­wa­dza nas do bia­łej gorącz­ki, po latach może roz­cza­ro­wy­wać. Zagi­nio­na Księ­ga ma war­tość tyl­ko dla­te­go, że tkwi w naszej pod­świa­do­mo­ści od zawsze, ale sama w sobie jest banal­na. Tak bywa czę­sto, tak bywa zazwy­czaj. A co z Ror­kiem?

W tym przy­pad­ku jest poło­wicz­nie. Andre­as nadal zachwy­ca w war­stwie gra­ficz­nej. Rysun­ki są dosko­na­łe! I kamienica-puzzle, i przej­ścia mię­dzy świa­ta­mi — wszyst­ko się zga­dza. Wciąż jestem też pod wra­że­niem for­mu­ły Frag­men­tów, któ­re rze­czy­wi­ście były frag­men­ta­mi — kamie­ni­cy na płasz­czyź­nie fabu­lar­nej, ale też histo­rii w war­stwie nar­ra­cyj­nej. To się broni!

Rork - Fragmenty
Rork — Fragmenty

Gorzej, że dia­lo­gi drę­twe. Gdy poja­wia się tajem­ni­czy boha­ter z inne­go wymia­ru, to naj­pierw dłu­go mil­czy, żeby był suspens, a potem nagle gada, gada i gada. Sło­wo­tok jest nie­zbęd­ny, żeby wyja­śnić zawi­ło­ści pię­tro­wo skon­stru­owa­nej fabu­ły, ale pozo­sta­je poczu­cie jakiejś topor­no­ści tej kon­struk­cji, przy­po­mi­na­ją­cej gotyc­kie świą­ty­nie pośrod­ku dżun­gli z dory­so­wa­ne­go po latach tomu Cmen­ta­rzy­sko katedr.

No trud­no. Frag­men­ty i Przej­ścia (pierw­sze w peł­ni zachod­nie komik­sy wyda­ne u nas legal­nie na począt­ku trans­for­ma­cji — nie licząc Thor­ga­la, bo Rosiń­ski ryso­wał, a pierw­sze albu­my wyszły jesz­cze w sypią­cej się Pol­sce Ludo­wej) cie­szą jak mało co.

Rork - Przejscia
Rork — Przejscia

Doda­ny do niniej­sze­go zbio­ru pre­qu­el Duchy zachwy­ca za spra­wą pięk­nych ilu­stra­cji. Księ­ga o kate­drach rów­nież. Nie ma zawo­du, bo to prze­cież nie­wi­dzia­ne wcze­śniej stro­ni­ce zagi­nio­nej Księ­gi. A że tekst nie­do­sko­na­ły i nawią­za­nia do Love­cra­fta dość oczy­wi­ste — nie będę się tym mar­twił. Rork zosta­je w ser­cu na zawsze. Dru­gi tom też doku­pię, jeśli znaj­dę w ludz­kiej cenie, bo nakład wyczer­pa­ny, a na Alle­gro ceny kosmiczne.

6/6 (bo Zagi­nio­nej Księ­dze nie dam mniej)

PS. Pierw­szy tom Ror­ka dosta­łem na czter­dzie­chę od przy­ja­cie­la razem z inny­mi, tym razem zupeł­nie nie­za­gu­bio­ny­mi Auten­ty­ka­mi, za to tym razem na winy­lach z epo­ki. Razem wyglą­da­ją jak na obraz­ku u góry. Sla­in­te Mhath, Wru­cie!

Moja zagi­nio­na Księ­ga, czy­li “Rork” Andreasa
Facebooktwitterlinkedintumblrmail
Tagged on: