Powiecie pewnie, że to nic nadzwyczajnego teraz czytać o jakichś aferach gospodarczych, ale jednak książka o węglu z Doniecka robi wrażenie i tłumaczy co nieco z zawiłości współczesnego świata.
Czarne złoto jest typowym reportażem śledczym z historyczno-kulturowym wprowadzeniem w zagadnienie. Czyli trzon książki stanowi dziennikarskie śledztwo poświęcone kulisom finansowych i politycznych afer rozgrywających się wokół sprzedaży węgla z obłożonych embargiem kopalń samozwańczych separatystycznych Republik Ludowych — Donieckiej i Ługańskiej.
W skrócie wygląda to tak: doniecki antracyt (czyli charakterystyczny dla tego regionu wysokokaloryczny węgiel spalany zwykle w elektrowniach) jest przewożony kilkadziesiąt kilometrów na wschód, do Rosji, tam zostaje przeładowany, najczęściej miesza się go z innym rodzajem węgla (żeby trudniej było przeprowadzić testy, których i tak nie opłaca się robić), a następnie wagony jadą na Ukrainę, gdzie paserskie firmy-wydmuszki sprzedają go dalej na Zachód i do Turcji jako całkiem apolityczny i w ogóle nieseparatystyczny.
Taki proceder jest od dawna uprawiany w różnych miejscach na świecie, ale ten powinien nas martwić nieco bardziej, bo odbywa się u naszych wschodnich sąsiadów. I wspiera finansowo okupację Krymu oraz wschodniej Ukrainy. Jak piszą autorzy Czarnego złota, z 31,5 miliarda dolarów, które generuje rocznie biznes związany ze strefami wojny, 96 procent trafia do grup przestępczych i pomaga te wojny rozpalać. Oczywiście, większość tych danych dotyczy działalności organizacji terrorystycznych, takich jak Boko Haram i Państwo Islamskie, utrzymujące się głównie z ropy. Ale doniecki węgiel też jest mocno umoczony — ponad 60% kasy ze sprzedaży antracytu wraca jako środki wzmacniające okupację Krymu i wschodniej Ukrainy.
Jest to ciekawe i włos się jeży. Chociaż lektura tego tekstu niełatwa — czytanie na kwarantannie raczej kojarzy mi się z ucieczką od problemów świata tego niż z martwieniem się jeszcze o węgiel. No i styl dziennikarzy grzęźnie gdzieś pośród niezliczonych niuansów afer gospodarczych. Im więcej śledztwa, tym gorzej się czyta, choć pewnie dla względów faktograficznych są to najlepsze partie książki. Obawiam się jednak, że zwykły czytelnik, taki jak ja, bardziej doceni rys historyczny. I kilka anegdot, takich jak ta:
Ze Styrołem wiąże się anegdota, którą opowiedział nam jeden z dziennikarzy. Żeby zademonstrować, że wcale nie jest to jeden z większych trucicieli w kraju, pośrodku zakładu stworzono mały skwer, a w nim oczko wodne. Pływał tam sobie łabędź. – Gdyby było tak brudno, jak mówią ekolodzy, łabędzie by tu nie przetrwały, prawda? – pytał retorycznie dziennikarzy zaproszonych na wizytę studyjną menedżer zakładu. A wieczorem był bankiet, na którym menedżer się upił, co doprowadziło go do pewnej zmiany narracji. – Tak naprawdę to my ciągle kupujemy nowe łabędzie, bo każdy po tygodniu zdycha.
Karolina Baca-Pogorzelska i Michał Potocki zrobili dla świata dużo dobrego — opisali kulisy handlu obłożonym embargiem antracytem. Ważna lektura dla specjalistów od geopolityki i szerzej pojętej gospodarki, mniej istotna dla zwykłych zjadaczy książek. Na pewno warta uwagi.
3/5
PS. Ostatnio mówiłem, że idzie do mnie zamówienie z Instant Classic (niech się nie zamyka całkiem, niech się tylko zawiesi), a w nim świeżutki Dynasonic — jak na razie ostatnia płyta wydana w barwach tego labelu. No i doszła. Proszę słuchać, koniecznie.



