Introwertyczni bohaterowie i dekonstrukcja świata postępująca z tomu na tom coraz bardziej — fantasy dla zaawansowanych. Dobre, bo ta historia nie mizdrzy się do gustów czytelników.
Cztery wydane dotąd tomy Lustrzanny (na zdjęciu ostatni, Echa nad światem) wyglądają na miks wszystkiego, co kręci autorkę — Gaiman, cyberpunk, mangi, Matrix, Borges i Umberto Eco. A jednocześnie nie ma tam nic przypominającego wprost o wpływach, świat jest genialnie skonstruowany, pomysł całkowicie oryginalny, klimat niepodobny do niczego. I tak — nie mam bladego pojęcia o klasyce cyberpunku, znam się trochę na Eco i Borgesie, a jednak podskórnie czuję, że wszystkie te elementy stanowiły trampolinę, dzięki której Christelle Dabos wykonała zjawiskowy skok na głęboką wodę współczesnej fantastyki. Jej Lustrzanna naprawdę robi wrażenie.
W skrócie, żeby nie streszczać: Bóg się odwrócił, świat się rozpadł na pojedyncze, dryfujące gdzieś w kosmosie arki, na każdej z nich żyją resztki ludzkości w postaci wielkich rodzin z jakimiś uzdolnieniami. Nasza bohaterka (Ofelia) akurat umie przechodzić przez lustra i odczytywać historię przedmiotów poprzez dotyk. Rodzina wydaje ją za mąż za Thorna, gbura z dalekiej, lodowatej arki przypominającej średniowieczną Skandynawię.
Fantasy egzystencjalne
Panuje autorytaryzm — rządy Duchów Rodzin. Niemal na każdej arce świat jest w zasadzie totalitarny. Bohaterowie jakoś próbują przeżyć, chociaż się nie lubią, a przy okazji wpadają na trop Boga, który (która!) wcale nie jest tym Bogiem, o którym myślicie. I kminią, o co w tym wszystkim chodzi. W efekcie dostajemy fantasy egzystencjalne. Świetnie przemyślane, ze świeżą konstrukcją świata i naprawdę niezłą podbudową filozoficzną.
Najciekawszym elementem jest dekonstrukcja świata, odzieranego po kolei z różnorodnych warstw. Już w pierwszym tomie okazuje się, że widoki na arce Thorna są tylko utrwalonymi mirażami, później dochodzą rozmaite niemiasta (Niebiasto) niemiejsca. Z czasem dochodzimy do całościowych, monumentalnych konstrukcji opartych na awersie i rewersie. Całe uniwersum Lustrzanny jest umowne, nieustannie poddawane wątpliwość i ukazywane w kolejnych zwierciadłach. Autorka kolejno odziera je z dekoracji, ukazując sam szkielet, by wreszcie kazać czytelnikowi wątpić w istnienie nawet tego szkieletu.
Syndrom sztokholmski
Ale też nie jest to fantasy doskonałe. Autorce udało się uniknąć wielu grzechów tego gatunku (np. nie ma smoków, elfów, rycerskiej konwencji i innych głupot), ale nie najważniejszego — historia jest zbyt rozbuchana. Już wyszły cztery grubaśne tomy, a zapowiada się na kolejny. Jak dla mnie — zbyt duży rozmiar. Nie wiem, czy będę wracał do tej historii, jeżeli rozciągnie się na kolejne części. Zwłaszcza, że tok akcji dość rachityczny.
Ponadto kompletnie nie trawię psychologicznej podbudowy związku Ofelii i Thorna. On jest dla niej koncertowo grubiański, miłości między nimi za grosz, raczej syndrom sztokholmski, tylko czasami komiksowe momenty uniesienia. Mimo wszystko Ofelia podkłada się Thornowi na każdym kroku, a w pewnym momencie nagle zaczyna się martwić, że nie będzie miała dzieci. Dziewczyno, to naprawdę twoje największe zmartwienie?
Tak czy siak, cykl o Lustrzannie był moim najciekawszym flirtem z popkulturą w minionym roku. Zamiast tych czterech tomów przeczytałbym pewnie z dziesięć innych książek, po które nie sięgnąłem, a na blogu była posucha. I dobrze mi z tym było. Nie aż tak dobrze, jak z lekturą całego cyklu o Harrym Potterze rok wcześniej, ale też rewelacyjnie. Swoją drogą, Lustrzanna nie zdetronizuje młodego czarodzieja z Hogwartu, ten slogan to tylko marketing.
5/6
PS Na lekturę Lustrzanny poświęciłem masę czasu, więc totalnie nie pamiętam, jaka muzyka jej towarzyszyła. Niech będzie, że między innymi był to Kołowrót Bastardy i Chóru Uniwersytetu SWPS, który obracało się ostatnio bardzo często. Cztery długie, piękne kompozycje. Świetnie się przy tej płycie na repeacie czyta.