Katastrofy na próbę, czyli “Biały szum” Dona DeLillo

Don DeLillo - Biały szum
Książka z kategorii klasyka amerykańskiego postmodernizmu. Don DeLillo w Białym szumie tworzy sugestywny obraz społeczeństwa paranoidalnego. I to na 30 lat przed postami antyszczepionkowców na Facebooku.

DeLil­lo nale­ży do abso­lut­nej czo­łów­ki współ­cze­snych pisa­rzy ame­ry­kań­skich. Zwy­kle wymie­nia­ny jest mię­dzy Tho­ma­sem Pyn­cho­nem i Joh­nem Bar­them — pod wzglę­dem natę­że­nia tek­stu atmos­fe­rą para­noi chy­ba naj­bli­żej mu do auto­ra Tęczy gra­wi­ta­cji. I tak wła­śnie jest w Bia­łym szu­mie, czy­li powie­ści skon­cen­tro­wa­nej na jak naj­bar­dziej aktu­al­nych tema­tach: cha­osie infor­ma­cyj­nym, teo­riach spi­sko­wych i nad­cią­ga­ją­cej nie­uchron­nej kata­stro­fie ekologicznej.

Piguła na strach przed śmiercią

Bia­ły szum czy­ta się mniej wię­cej tak, jak­by nie­chcą­cy połknąć LSD zamiast aspi­ry­ny i popić to całym dzban­kiem kawy na raz. Nie­czę­sto zda­rza się tak, że czy­ta­na książ­ka dopro­wa­dza mnie do sta­nów ner­wo­wych, obja­wia­ją­cych się pro­ble­ma­mi z kon­cen­tra­cją i per­ma­nent­nym podi­ry­to­wa­niem, ale z prze­rwa­mi na ner­wo­wy chi­chot. Auto­ro­wi Libry się uda­je. Pamię­tam, że moje pierw­sze zde­rze­nie z pro­zą DeLil­lo było bar­dzo roz­cza­ro­wu­ją­ce (Cosmo­po­lis — prze­cięt­na książ­ka i bez­na­dziej­ny film). Tym razem było ina­czej, bo DeLil­lo wzniósł się na wyży­ny iro­nicz­ne­go czar­ne­go humoru.

Jest facet przy­go­to­wu­ją­cy się do pobi­cia rekor­du prze­by­wa­nia w klat­ce peł­nej jado­wi­tych węży, jest radio­ak­tyw­na chmu­ra, są aka­de­mi­cy zafa­scy­no­wa­ni Hitle­rem, któ­rych łatwo poznać po zaschnię­tej śli­nie w kąci­kach ust. Ale przede wszyst­kim jest wit­ka­cow­ska z ducha piguł­ka szczę­ścia, tym razem cał­ko­wi­cie nie­sku­tecz­na. W Bia­łym szu­mie taka pigu­ła mia­ła leczyć ludzi ze stra­chu przed śmier­cią. Nie­ste­ty, tego lęku nie da się tak łatwo stłu­mić, a w efek­cie wszy­scy pogrą­ża­my się w tytu­ło­wym bia­łym szu­mie, któ­ry oka­zu­je się naszym losem i naszym prze­kleń­stwem. I tak dzień po dniu pró­bu­je­my ten lęk dła­wić, plo­tąc trzy po trzy i przy­go­to­wu­jąc się do katastrofy.

Nic strasznego

Meta­fo­ra­mi współ­cze­sno­ści są w książ­ce DeLil­lo wła­śnie prób­ne kata­stro­fy, a wła­ści­wie testy dzia­łań ewa­ku­acyj­nych na wypa­dek kata­stro­fy. Pro­ce­du­ry naka­zu­ją, aby nie rato­wać praw­dzi­wych ofiar, na przy­kład przy­pad­ko­wo potrą­co­nych ludzi, bo od tego zale­ży powo­dze­nie praw­dzi­wej ewa­ku­acji na wypa­dek praw­dzi­wej apo­ka­lip­sy. A gdy rze­czy­wi­ście coś pie­prz­nie, na przy­kład docho­dzi do kil­ku­dnio­we­go zatru­cia powie­trza, wszy­scy uda­ją, że nic się nie dzie­je. Z tego stu­po­ru może wyrwać tyl­ko coś napraw­dę spek­ta­ku­lar­ne­go, na przy­kład wiel­ka, czar­na radio­ak­tyw­na chmura.

Ale jak już uda się ją jakoś prze­go­nić, przy­cho­dzi bło­gie zapo­mnie­nie i wzru­sza­nie ramio­na­mi, by zno­wu roz­to­pić się w bia­łym szu­mie prze­ła­do­wa­nia infor­ma­cją, a to stan pozwa­la­ją­cy na chwi­lę zagłu­szyć lęk przed śmiercią.

4/5

PS. Przy oka­zji Bia­łe­go szu­mu moż­na przy­po­mnieć sobie nie­do­ce­nia­ny, a dobry album Davi­da Bowie­go Black Tie Whi­te Noise. Pasu­je tema­tycz­nie i estetycznie.

Kata­stro­fy na pró­bę, czy­li “Bia­ły szum” Dona DeLillo
Facebooktwitterlinkedintumblrmail