Jeszcze jedna książka o historii jednego miasta. W samej tylko Serii Amerykańskiej Czarnego to już trzecia, po Detroit i Nowym Jorku. Warto do niej sięgnąć, bo jest to jedna z bardziej udanych opowieści o mieście.
Decydują o tym przede wszystkim dwa czynniki: sprawny, żywy język (autorka jest Polką, więc nie trzeba było martwić się o to, co zginie w tłumaczeniu) i starannie przemyślana konstrukcja książki. W reportażach podróżniczych często jest tak, że autorzy dają się ponieść historii, która leje się bez ładu i składu jak wezbrana rzeka. Magda Działoszyńska-Kossow podzieliła swoją narrację na 12 części, a każda z nich stanowi spójną tematycznie cząstkę, z własną dramaturgią.
Zwykle zaczyna się od historii, potem dochodzą obserwacje autorki, a mniej więcej w połowie każdej z opowieści autorka oddaje głos bohaterom — świadkom chwały i upadku kolejnych rewolucji kulturowych z San Francisco. Są starzy hipisi, jest gość opowiadający o bitnikach, są techies z Doliny Krzemowej. Spotkania z nimi to dobrze spędzony czas.
Kręgi tematyczne? Najważniejsze z nich to: powstawanie miasta, american dream, beat generation, Lato Miłości, walka z rasizmem, bezdomność, bańki technologiczne i nowa post-rzeczywistość z rytmem i cenami narzucanymi przez korporacje. Każdy duży temat w osobnej historii, z własnym głównym bohaterem, któremu autorka w pewnym momencie oddaje głos. Można je czytać po kolei, można wyrywkowo, każdą z osobna. Ja pomiędzy tymi historiami przeczytałem ze trzy powieści i dobrze mi z tym było.
Oczywiście, że najbardziej interesowały mnie fragmenty poświęcone hipisom i bitnikom. Opowieści o Grateful Dead grających z balkonu i oblewających przypadkowych przechodniów wodą z sikawki. Albo historia Marcusa — ostatniego kochanka Allena Ginsberga. Ale też nie jest to wyłącznie narracja o mieście z piosenki Scotta McKenzie (tego, który kazał być pewnym, że się ma kwiaty we włosach, jeżeli się zmierza do San Francisco). To również reportaże o bezdomności w sercu światowego biznesu i o życiu w kwaterze głównej Facebooka.
Ciekawe, wielowymiarowo, z życiem. Czyli dobry reportaż.
4/6
PS. Czytałem głównie przy starej amerykańskiej psychodelii, ale też pomiędzy koncertami jazzowymi na festiwalu Jazzbus 2020 w Koszycach. No i kupiłem tam sobie płytę kwintetu Szymona Klimy, bo podobała mi się bardzo jeszcze przed festiwalem, a Klima to super gość, no i tak wyszło, że wracając do Polski strzeliłem ostatnie zdjęcie wypadowe w tym roku. Chyba, że mnie coś na plus zaskoczy, ale co nas może na plus zaskoczyć tej jesieni? Chyba tylko, jeżeli będzie nam się lepiej siedziało w domu niż wiosną, bo na zagraniczne wypady się nie zapowiada, nawet do najbliższych sąsiadów, że o San Francisco nie wspomnę. A ja wciąż mam nadzieję, że nie będziemy siedzieć dużo. Tak czy siak, proszę słuchać Folwarku, bo to świetna rzecz.