Wszystko zmyślone, czyli “Bezrożec” Petra Stančíka

Bezrożec
Fałszywy kryminał erotyczno-filozoficzny. Przyznam szczerze, że dawno się tak nie uśmiałem.

Histo­ria face­ta, któ­ry prze­pro­wa­dza pry­wat­ne śledz­two w spra­wie śmier­ci dwu­na­stu noso­ro­życ w wyni­ku samo­za­pło­nu na wyspie w samym środ­ku Pra­gi (co robi­ło dwa­na­ście noso­ro­życ w Pra­dze?) jest na tyle nie­do­rzecz­na, że nie da się Bez­roż­ca czy­tać w innym celu, niż dla czy­stej przy­jem­no­ści. Książ­ka jest uro­czo głu­piut­ka i jed­no­cze­śnie napraw­dę śmiesz­na. Na plus trze­ba zali­czyć fakt, że to nie jest głup­ko­wa­ty chi­chot byle kogo. To jest głup­ko­wa­ty chi­chot biblio­te­ka­rza two­rzą­ce­go fal­sy­fi­ka­ty arcy­dzieł lite­ra­tu­ry i filozofii.

Bo naj­lep­sze są w powie­ści Petra Sta­nčíka fal­sy­fi­ka­ty — cyta­ty z nie­ist­nie­ją­cych dzieł, nawią­za­nia do nie­wy­my­ślo­nych teo­rii nauko­wych, wyssa­na z pal­ca teo­ria spi­sko­wa się­ga­ją­ca cza­sów Goethe­go i Casa­no­vy, celo­wo prze­kła­ma­na topo­gra­fia mia­sta. To zna­czy jest tak — Sta­nčík odno­si się do rze­czy­wi­stych budyn­ków, dzieł czy pisa­rzy, ale w szcze­gó­łach mija się z prawdą.

I tak Goethe opo­wia­da w swo­im fał­szy­wym dzien­ni­ku, że zakoń­cze­nie Cier­pień mło­de­go Wer­te­ra zmie­nił pod wpły­wem ero­tycz­nej przy­go­dy z jed­ną damą, któ­ra rze­ko­mo umar­ła z roz­ko­szy pod­czas wspól­nych eks­pe­ry­men­tów miłosno-alkoholowych z pisa­rzem (szcze­gó­ły sami sobie znajdź­cie, bo się rumie­nię). Miłość aż po grób, oto dopie­ro miłość. I tak Wer­ter nie poszedł do klasz­to­ru, tyl­ko strze­lił sobie w łeb, ogła­sza­jąc tym samym nową epo­kę. I to się w znacz­nej czę­ści zga­dza z histo­rią, ale w jesz­cze więk­szej się nie zga­dza. I tak wła­śnie jest Bez­ro­żec skonstruowany.

Bezrożec Goethe
Zmy­ślo­ne mot­to z Goethe­go, jed­no z wielu

Czy­tel­nik jest naj­moc­niej nara­żo­ny na ata­ki nie­kon­tro­lo­wa­ne­go śmie­chu przy sce­nach ero­tycz­nych. Przy­kład? Boha­ter wcho­dzi po pio­ru­no­chro­nie, bo jed­na dama pro­si­ła go o upo­zo­ro­wa­nie wła­ma­nia z hap­py­en­dem, ale pio­ru­no­chron był zardze­wia­ły, więc boha­ter leci na tra­wę. Nakry­wa­ją go na tym dwaj straż­ni­cy miej­scy, któ­rzy mu szcze­rze współ­czu­ją, bo im też przy­tra­fia­ją się takie dziw­ne histo­rie. Part­ner­ka jed­ne­go z nich lubi na przy­kład w momen­tach naj­więk­szych unie­sień wkła­dać rękę do wor­ka z ryżem… I tak to leci.

Dosko­na­ła roz­ryw­ka dla biblio­fi­li i ama­to­rów dobrych napo­jów wysko­ko­wych. W sur­re­ali­stycz­nej rze­czy­wi­sto­ści A.D. 2020 wyso­ce pożą­da­na. Masa kry­tycz­na nie­do­rzecz­no­ści znacz­nie prze­kro­czo­na — tym lepiej.

4/6

PS. Este­tycz­nie jakoś ta książ­ka dobrze mi leży z okład­ką pły­ty Eight Rocks From Grandma’s Box tria KaMaSz, czy­li Kądziela/Mazurkiewicz/Szmańda. W środ­ku raso­wy jazz impro­wi­zo­wa­ny, ale okład­ka i tytuł jak ze Sta­nčíka. Fajne.

Wszyst­ko zmy­ślo­ne, czy­li “Bez­ro­żec” Petra Stančíka
Facebooktwitterlinkedintumblrmail